Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Doświadczenie czy wiedza? Jedno i drugie, ale „nos” lekarz też musi mieć - rozmowa z Józefem Wojtasikiem

Beata Gliwka
B. Gliwka
Józef Wojtasik to lekarz, o którym powiedzieć "znany" to za mało. Profesjonalizm łączył z ogromną życzliwością i humorem. Wraz z nim odszedł "kawał historii" miasta. Przypomnijmy naszą rozmowę z doktorem Wojtasikiem przeprowadzoną w 2013 roku, kiedy pacjanci przyznali mu tytuł Lekarza Roku "Dziennika Bałtyckiego".

Pochodzi Doktor z okolic Częstochowy. Jak trafiliście do Człuchowa?

Mam już tę „parę siekierek” na karku. Jestem jeszcze z tej prawdziwej „przed wojny”. Wywieziono nas z rodziną w 1941 roku do niemieckiego obozu pracy pod Szczecinem. Były takie tragiczne czasy. Po powrocie w rodzinne strony bieda była okropna, głód - już nawet nie szczaw... Wszystko poniszczone. Tak żyło się po wojnie. Mając 12 lat złamałem obojczyk. Zawsze byłem ciekawy. Tym razem wszedłem na wysoką olszynę, gałąź się złamała. Upadłem. I moja pierwsza styczność z medycyną, to byli znachorzy. Miałem złamaną szyjkę kości ramieniowej, wybity obojczyk. Wtedy takiego chorego wożono po klepiskach i gdzie było wiadomo, że jest znachor – naciągano mu to ramię. Wreszcie wylądowałem jednak w szpitalu. Sale były wtedy potężne. Zobaczyłem pierwszych pacjentów, swoich współtowarzyszy, którzy umierali, bo się najedli zielonych śliwek. Z głodu. Mieli zapalenie otrzewnej, leczenie było na takim poziomie na jakim było – nie było antybiotyków, ani kroplówek. Ci ludzie w strasznych męczarniach umierali. Już wtedy pomyślałem chyba o byciu lekarzem. Po średniej szkole poszedłem na medycynę w Szczecinie, gdzie mieszkał mój brat. Po studiach lekarze otrzymywali „przydział”, jakiś wybór był, ale niewielki. Szpitale składały zamówienie na lekarzy. Lekarze otrzymywali pieniądze na zagospodarowanie, czy stypendium i trzeba było 4 lata „odrobić”. Tak trafiliśmy z całą rodziną do Człuchowa. Małe miasteczko miało swoje uroki i wady...

Dlaczego wybrał doktor pediatrię jako specjalizację?

Bo podobała mi się, choć na tamte czasy była trudna. Leczenie było zupełnie inne. Prowadziliśmy taki współczynnik umieralności i był bardzo wysoki jeszcze 50 lat temu. Kiedy przyszedłem na te tereny było 70-80 promili umieralności (80 na 1000 wśród dzieci). Ciężkie były czasy, EKG nie było, USG najbliższe w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Pakowaliśmy ileś tam dzieci do nyski i się wiozło na diagnostykę, potem wracało...

Jak wyglądała praca w szpitalu w tamtym czasie?

Trochę inna to medycyna była – słuchawka, aparat do ciśnienia... A zarobki? Symboliczne... Dużo szczęścia trzeba mieć i pomyślności w tym zawodzie. Dyżur w szpitalu w Człuchowie miał jeden lekarz. Na wszystkie oddziały, łącznie z zakaźnym, który jeszcze wtedy funkcjonował. Pod telefonem dyżur mieli ordynatorzy, kiedy dyżurny miał problem konsultował się z ordynatorem. Potem doszedł drugi dyżurujący w pogotowiu, potem jeszcze w zabiegowym, aż rozszerzono do stanu obecnego.

Jest też Doktor alergologiem...

Alergologię zrobiłem później, tak, żeby coś robić, w domu nie siedzieć. Trzeba cały czas się uczyć, bo wiedza wychodzi z głowy, a jak człowiek starszy, to moment i można się potknąć. Co ważniejsze - doświadczenie czy wiedza? Jedno i drugie, ale „nos” lekarz też musi mieć. Syn poszedł w moje ślady, ale specjalizację wybrał sobie trudniejszą - chirurg onkolog, pracuje w Szczecinie. A najgorsze w medycynie to spotkać kogoś znajomego, bliskiego, kto ma już wyrok śmierci.
Odpowiedzialność? - oczywiście. Ale bez przesady - odpowiedzialność wszędzie obowiązuje. Proszę sobie wyobrazić, że kierowca autobusu zabija 30 osób, tak jak to było niedawno we Francji.

Choroby – teraz bardziej cywilizacyjne...?

Będąc w Człuchowie po roku dorobiliśmy się samochodu – wartburga. Miał numer rejestracyjny 38 na cały powiat. Tyle wtedy jeździło. Proszę sobie wyobrazić ile teraz spalin jest w powietrzu, 38 aut to teraz koło starostwa stoi na jednym parkingu. W żywności wszędzie „E”. Kiedyś było dużo chorób zakaźnych odry, Heinego Medina. Młodzi lekarze tych chorób już nie widzieli. Z uwagi na zanieczyszczenia przyszły za to choroby cywilizacyjne – astmy, alergie. Badanie alergiczne stało się już standardem. Czasami aż do przesady. Kiedyś przyszła do mnie pacjentka, 90 lat na testy. A pani one po co? Panie doktorze, bo ja nigdy nie miałam...

Pracownicy szpitala często wspominają Pana jako człowieka z ogromnym poczuciem humoru...

Lekarz ze średnim personelem musi dobrze żyć, bo pielęgniarka przebywa z pacjentem, a lekarz? - tyle co wizyta. Z tym humorem to różnie bywało. Kiedy pracowałem na oddziale dziecięcym, często po zakończeniu pracy wychodziłem tarasem, żeby nie przeszkadzać. Pielęgniarka go zamykała. Pamiętam, jak kiedyś była akurat nowa, młoda pielęgniarka. Poprosiłem, żeby poszła ze mną, wziąłem torbę, wyszedłem i mówię, żeby się zamknęła. A ona poszła potem do dziewczyn i mówi „ordynator kazał mi się zamknąć”.

Leczy pan już kolejne pokolenie pacjentów i ciągle w poczekalni widać tłok... Pacjenci zdecydowali, że jest pan też najsympatyczniejszym lekarzem....

Sympatyczne to, ale ja jestem stary, zmęczony człowiek... Młodzi powinni wygrywać. Na reklamie już mi nie zależy. Jak żona urodziła syna, to był prawdę mówiąc ostatni mój urlop. Pamiętam kiedyś telefon od dziennikarki - pyta „gdzie pan był w ostatnich trzech latach na urlopie za granicą?” Musiałem zebrać myśli, bo to dość kłopotliwe pytanie i mówię – w Sieroczynie, Jaromierzu, Rychnowy... (śmiech) Odpocząłbym, ale jak tu chorego nie przyjąć?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na czluchow.naszemiasto.pl Nasze Miasto