Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Maciek Hirsz,, utytułowany strongman z Kartuz, powalczy z najsilniejszymi na świecie ZDJĘCIA

Lucyna Puzdrowska
Maciej Hirsz w ubiegłym roku wywalczył pierwsze miejsce na Amateur Strongman Arnold Classic Africa 2017. To zwycięstwo zapewniło mu miejsce na tegorocznych zawodach Arnold Sport Festival w Stanach Zjednoczonych. Już za miesiąc stanie do walki z największymi siłaczami na świecie. Przypominamy wywiad z Maćkiem, którego udzielił "Dziennikowi Bałtyckiemu" tuż po triumfalnym występie w Afryce i zdobyciu Pucharu Polski w Kartuzach.

Jak się rozpoczęła pana przygoda ze strongmanami? Pewnie każdy chłopak marzy, żeby być silnym facetem, ale nie każdy zostaje strongmanem.
Od najmłodszych lat byłem silnym chłopcem, zawsze silniejszym od rówieśników. To pewnie był jakiś początek ku temu co robię teraz. Tak naprawdę bakcylem sportu zaraził mnie pan Tadeusz Zawada. Nauczył mnie m.in. tego, że jak chcesz być dobry w jakiejś dyscyplinie, to konieczna jest ogromna dyscyplina wewnętrzna, systematyczność i upór, zawziętość wręcz, by ten upragniony sukces osiągnąć. Nie był pobłażliwym nauczycielem, raczej wymagającym, ale dzięki temu zacząłem osiągać wyniki w sporcie. Jego postawa ukształtowała też w jakiś sposób mój charakter i pozwoliła zrozumieć, że sport będzie odgrywał w moim życiu ważną rolę. Generalnie byłem usportowiony, więc brałem udział w SKS-ach i zawodach lekkoatletycznych. Może jako chłopiec nie doceniałem mojego nauczyciela tak jak powinienem, ale dziś wiem, że to dzięki niemu jestem tu gdzie jestem. Nie byłoby dzisiejszych sukcesów bez tego, co zaszczepił we mnie pan Tadeusz.

Droga do sukcesu

Jak pan wykorzystał te wszystkie wskazówki pana Zawady?
Dziesięć lat temu rozpocząłem swoją przygodę w wyciskaniu sztangi leżąc. Trenowałem w Sezamie u pana Wiesia Hirsza. Po roku treningów zacząłem już startować w zawodach i to z sukcesem. Byłem trzykrotnym mistrzem Polski w wyciskaniu na klatkę. Po jakimś czasie trochę znudziła mnie ta dyscyplina, która nie należy do zbyt widowiskowych. Kibicami byli w większości inni zawodnicy z osobami towarzyszącymi. Chciałem czegoś więcej, marzyłem o kibicach, których doping mnie poniesie i pozwoli dać z siebie maksimum możliwości. Zdecydował przypadek. Podczas jednych z amatorskich zawodów strongman w Drawsku Pomorskim, gdzie miałem być wyłącznie jednym z kibiców, kolega namówił mnie, żebym wystartował. Nie byłem w ogóle przygotowany, a udało mi się zająć 4 miejsce. Podczas tych zawodów sędziował Sławek Toczek, kolejna ważna postać w moim sportowym życiorysie. Obserwował mnie bacznie i po zawodach zapytał, czy nie chciałbym trenować u niego w Kościerzynie. Zgodziłem się i tak rozpoczęła się moja wielka przygoda ze strongmanami.
Pierwszy sukces?
Trzykrotny tytuł mistrza Polski w parze ze Sławkiem, właśnie u nas w Kartuzach. Generalnie dopiero po dwóch latach treningów ze strongmanami zacząłem odnosić sukcesy na miarę podium. Wiadomo, pierwsze lata nie były dla mnie łatwe, ponieważ troszkę odbiegałem umiejętnościami od moich konkurentów. Jednak ambicja i taka wewnętrzna upartość, zawziętość, zaprocentowały i zacząłem odnosić sukcesy. W moim przypadku zaprocentowała wyłącznie mozolna praca na treningach, bo nie mam jakiejś fenomenalnej genetyki, żeby być super strongmanem. Niektórzy przecież ważą 200 kg i mają po 200 cm wzrostu, więc w moim przypadku mogłem się posiłkować wyłącznie pracą nad sobą i determinacją. I tu znowu ukłon w stronę pana Zawady.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że strongmani to tylko siłacze, że do tego sportu nie trzeba mózgu, tylko wielkich mięśni. Na ile ważna jest taktyka przy dźwiganiu tak ogromnych ciężarów?
Dobre pytanie. Przede wszystkim strongman to nie jest jedna dyscyplina, tak jak było np. w przypadku wyciskania sztangi. Tu musisz być silny, wytrzymały, dynamiczny i umieć mierzyć siły na zamiary. Jeżeli jesteś równym zawodnikiem, wygrywasz każde zawody. Nie trzeba wygrać każdej konkurencji, należy umieć kalkulować, kiedy trzeba dać z siebie wszystko, a kiedy można trochę odpuścić, żeby oszczędzić siły i być najlepszym na finał. Jak zaczynałem z tym sportem, miałem praktycznie silne barki, klatkę, ale bardzo słabe plecy i nogi. To był efekt wyciskania sztangi, tam nogi w aż takim stopniu potrzebne nie były.
Podczas tegorocznego Pucharu Polski Strongman w Kartuzach wykazał się pan nie tylko dużą siłą, ale też klasą. Mimo przewagi nad rywalami, wziął pan udział w koronnej konkurencji podrzucania kul. Nie było to już panu do zwycięstwa potrzebne.
Nie było, ale występowałem przed swoją publicznością i czułem, że znaczna jej część przyszła tam dla mnie. Zwycięstwo w międzynarodowych zawodach w Afryce odbiło się w mediach szerokim echem i miałem świadomość, że nie mogę zawieść publiczności. No i dałem z siebie chyba za dużo, bo jedna z kul poleciała aż... na drugą stronę.
Ale to było bardzo widowiskowe...
Tak, widowiskowość jest w tym sporcie bardzo ważna, ale tak naprawdę przedobrzyłem z dynamizmem do tego stopnia, że kula poleciała za daleko, no i straciłem cenne sekundy, naprawiając ten błąd. Cieszę się jednak, że dostarczyłem kartuzianom tej dawki emocji.
Która notabene i tak nie miała wpływu na wynik końcowy, bo już było wiadomo, że pokonał pan rywali i jest zwycięzcą kolejnego Pucharu Polski.
Proszę mi wierzyć, w tym momencie o tym nie myślałem. Chciałem sprawić radośc kartuskim kibicom i mam nadzieję, że sprawiłem.

Ważne osoby w sportowym życiu kartuskiego siłacza

Poza Tadeuszem Zawadą i Sławomirem Toczkiem, komu zawdzięcza pan najwięcej w drodze do sukcesu?
Chyba Mateuszowi Ostaszewskiemu. Razem trenujemy, wymieniamy się doświadczeniami i taktycznymi uwagami. Wydawać by się mogło, że pomiędzy rywalami jest to niemożliwe, a jednak możliwe. Mateusz wygrał zawody w USA, ja w Afryce Południowej. Obaj jesteśmy Kaszubami, on z Wejherowa ja z Kartuz, obaj mamy podobne ambicje i wspomagamy się wzajemnie. Gdy on startuje, ja go wspomagam, gdy ja, on nie żałuje mi wsparcia i merytorycznych uwag.
Czyli wśród strongmanów są też przyjaźnie, nie tylko rywalizacja?
Jak najbardziej są. A jeśli nie pomiędzy wszystkimi, to na pewno jest zwykła ludzka życzliwość. Jeśli np. widzę, że mój rywal, z którym mogę przegrać zawody, nie ma kleju do kul, a ja go posiadam, to bez żadnej sugestii z jego strony, daję mu go. W sporcie ważne są zasady fair play. Każdy chce wygrać, ale rywalizacja musi być oparta na honorze.

Arnold Amateur Strongman World Championships w RPA

Te pana życiowe zasady nie mogły być bez znaczenia podczas Arnold Amateur Strongman World Championships, odbywających w Republice Południowej Afryki.
Na pewno mi pomogły. Zostać najlepszym podczas tak prestiżowych zawodów na świecie, to ogromny sukces, tym bardziej, że walczyłem z fantastycznymi strongmanami. Podróż do Afryki nie nastrajała optymistycznie, ponieważ lecieliśmy z Gdańska do Warszawy, potem do Kataru, a następnie do RPA, łącznie ponad 20 godzin w samolocie. Choć pogoda w RPA była porównywalna z naszą, to jednak organizm po takiej podróży wymagał odpoczynku. A tu nie dość, że tak uciążliwa podróż, to jeszcze kilka godzin snu i trzeba było stanąć przed najważniejszym chyba sportowym wyzwaniem w moim życiu.
Jak fenomenalnie pan sprostał temu zadaniu już wiemy, ale proszę podzielić się własnymi emocjami.
W pierwszej konkurencji byłem czwarty, drugą i trzecią wygrałem, a w czwartej, w której nikt na mnie nie liczył, byłem trzeci. Kolejnego dnia mieliśmy trochę czasu na odpoczynek, a w niedzielę odbył się wielki finał.
Kto był dla pana największym rywalem?
Na pewno Irakijczyk, bo od początku było wiadomo, że przyjechał do Afryki po złoto. Świadomość jak wiele błędów popełniłem podczas zawodów w USA, nie poprawiała mojej kondycji psychicznej w tej rywalizacji. On na tamtych zawodach był 3., a ja daleko, daleko. Pewnie dlatego spaliłem się na tym pierwszym starcie, ale potem było już lepiej. Jedna rzecz podobała mi się w tych zawodach. Irakijczycy są jacy są, mogą cię nienawidzić za wiarę, za inne rzeczy, ale jeśli honorowo wygrasz z ich reprezentantem, to mają dla ciebie ogromny szacunek. Podchodzili do mnie faceci i całowali mnie w policzek. To było dla mnie dziwne, ale potem się dowiedziałem, że oni tak właśnie okazują szacunek.
W USA nie wyszło, a w Afryce najlepszy strongman świata. Rozmawiał pan z fachowcami, co nie wypaliło w Stanach?
Oczywiście, efektem udziału w zawodach w USA były nie tylko popełnione przeze mnie błędy, ale też pech. W konkurencji JOG odpięły mi się pasy, przez co straciłem decydujące 6 sekund. Po tej konkurencji zabrakło mi powera, już wiedziałem, że odpadam, że nie dam rady.
W Afryce ta wiara była? Przecież odniósł pan kontuzję, ktramogła udaremnić miejsce na podium.
Była, ale nigdy, podczas żadnych zawodów nie czuję się pewniakiem. W Afryce było podobnie, tym bardziej, że miałem znowu pecha. Podczas jednej z konkurencji finałowych zerwałem odciski w dłoniach. Cichutko odszedłem na bok i wspólnie z moimi współpracownikami uznaliśmy, że lepiej zachować tę kontuzję w tajemnicy. Pojawiły się co prawda bandaże na moich dłoniach, ale często takie tricki się stosuje. Nie wiedziałem czy dam radę w decydującej konkurencji, ale udało się, byłem drugi. Potem pozostała mi tylko jedna, moja koronna konkurencja, czyli belka na maxa, a potem kule. Byłem zwycięzcą i po raz pierwszy w konkurencji z najlepszymi na świecie.
Nie można tu nie wspomnieć o samym guru tej imprezy, czyli Arnoldzie Schwarzeneggerze. Jak wyglądało wasze spotkanie?
Było krótkie, praktycznie zdążyliśmy podać sobie ręce. Jest strasznie pilnowany przez swoich ochroniarzy, więc trudno o jakiś bliższy kontakt. Na szczęście na naszych walkach był i potem podszedł do mnie. To była niesłychana okazja, żeby zrobić sobie wspólne zdjęcie, a Mateusz mi w tym pomógł.
Jakie kolejne największe wyzwania przed najsilniejszym kartuzianinem?
Mistrzostwa Świata w marcu 2018 roku w USA i oczywiście przyszłoroczny turniej w RPA.
Czy ktoś, a może pan, dorówna kiedyś wielokrotnemu mistrzowi świata, Mariuszowi Pudzianowskiemu?
Taką szansę ma w tej chwili Mateusz Kieliszkowski. Jest jednym z niewielu młodych strongmanów tak utalentowanych, że każde podium jest w zasięgu jego możliwości.
Jak się poznaliście z Mariuszem Pudzianowskim?
Chyba trzy lata temu podczas zawodów. Sędziował wówczas tak jak podczas Pucharu Polski w Kartuzach. To osoba, która zrobiła bardzo dużo dla polskiego sportu, a przy tym jest normalny i zwyczajny. Nie ukrywam, że w latach młodzieńczych był dla mnie idolem. Dziś jest wzorem do naśladowania, jako wybitny sportowiec.
Skąd pomysł, żeby organizować zawody Pucharu Polski w Kartuzach?
Organizuję je już od pięciu lat, zarówno w Kartuzach, jak i w Sierakowicach. Widząc jakim zainteresowaniem cieszy się ta dyscyplina w innych miastach, doszedłem do wniosku, że i w naszym powiecie ludzie powinni mieć możliwość przyglądania się rywalizacji strongmanów i kibicowania im.
Prosze zdradzić odrobinę ze swojej prywatności. Jest żona, dzieci?
Oczywiście, jest i zona i dzieci. Mam 34 lata, a najstarsza córka ma lat 16 (śmiech). Byłem bardzo młodą osobą, kiedy dopadło mnie ojcostwo, ale dziś nie żałuję. Pobraliśmy się jak moja Wiktoria miała trzy latka. Druga córeczka, Dominika, urodziła się już w przykładnym związku małżeńskim. Nie czuję jakiegoś parcia, że prawdziwy facet powinien mieć syna. Odwrotnie, uważam, że córeczki tatusia w pełni zapewniają mu męskość. Co do tych kolejnych reguł prawdziwego faceta, to dom wybudowałem w Łapalicach, drzewo też rośnie.
Zdarza się panu podnosićswoje kobiety? Chyba taki wysiłek jest dla strongmana jak podrzucenie piórka?
Na co dzień staram się w ogóle nic i nikogo nie podnosić. Nie należę do osób, które chwaliłyby się siłą. Jeśli podnosiłem moją żonę czy córki, to na pewno kierowany uczuciem, a nie siłą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kartuzy.naszemiasto.pl Nasze Miasto