Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nadszedł czas na radykalne metody w walce z dzikami w Gdyni. Samorządowcy zlecają myśliwym strzelanie do zwierząt [zdjęcia]

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Dziki coraz chętniej zaglądają w okolice zamieszkanych terenów. Terroryzują mieszkańców i powodują straty liczone w dziesiątkach tysięcy złotych.
Dziki coraz chętniej zaglądają w okolice zamieszkanych terenów. Terroryzują mieszkańców i powodują straty liczone w dziesiątkach tysięcy złotych. archiwum
Hordy dzików coraz bardziej zuchwale terroryzują osiedla w Gdyni, więc urzędnicy miejscy zdecydowali się w końcu na podjęcie radykalnych działań, aby spróbować choć częściowo zaradzić problemowi.

Podpisana została umowa z myśliwymi, na podstawie której uciążliwe zwierzęta są odstrzeliwane na terenie Kolibek.

- Otrzymaliśmy na to zielone światło od prezydenta miasta - mówi Zdzisław Kobyliński, naczelnik wydziału zarządzania kryzysowego i ochrony ludności Urzędu Miasta Gdyni.

Jeszcze w ubiegłym roku urzędnicy nie chcieli słyszeć o strzelaniu do dzików w mieście, twierdząc, że poradzą sobie z ich inwazją bardziej delikatnymi metodami. Widać jednak gołym okiem, że te się nie sprawdzają. Dziki panoszą się w mieście w najlepsze. Mieszkańcy się ich boją, a straty w zniszczonej zieleni i porytych trawnikach szacowane są na dziesiątki tysięcy złotych. Nie ma tygodnia, aby w naszej redakcji gdynianie nie interweniowali w sprawie obecności niebezpiecznych zwierząt w okolicach ich domów. Ostatnio takie sygnały napływały m.in. z Cisowej, Grabówka, Witomina, Dąbrowy i Wielkiego Kacka. Lawina zgłoszeń trafia też do Urzędu Miasta Gdyni.

- W skali miesiąca jest ich siedemset - precyzuje Zdzisław Kobyliński.

Sytuacja zmieniła się na niekorzyść samorządu także ze względu na fakt, że na skutek epidemii afrykańskiego pomoru świń, którego nosicielami są też dziki, nie ma możliwości wywożenia poza miasto osobników, schwytanych w odłowniach. Ze względów bezpieczeństwa nie zgadzają się na to minister rolnictwa i wojewódzki lekarz weterynarii. Schwytane dziki można uśmiercać. Jednak nie wiadomo, kto i w jaki sposób miałby to robić oraz finansować.

Czytaj także: Uwaga na dziki! W Babich Dołach zwierzęta zaczęły atakować i terroryzować mieszkańców

- Nie wyobrażam sobie, abyśmy mieli urządzać rzeź w odłowniach i strzelać do uwięzionych dzików - mówi Zdzisław Kobyliński. - Nikt się tego nie podejmie. Myśliwi mają swój kodeks moralny i nie zachowują się w ten sposób. Nie są rzeźnikami. Sam jestem myśliwym i nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.

Wtóruje mu Arkadiusz Gurazda z Koła Łowieckiego nr 1 w Gdyni.

- Opinie, że myśliwi są barbarzyńcami i sadystami, zabijającymi dla przyjemności bezbronne zwierzęta, są absurdalne i oderwane od rzeczywistości - mówi Arkadiusz Gurazda. - Nikt tego nie robi dla chorej satysfakcji. Regulujemy liczbę dzików w naturalnych warunkach, aby nie zrujnowały rolnictwa. Strzelamy w lesie głównie do osobników chorych i osłabionych, które i tak prawdopodobnie nie przetrwałyby zimy.

Czytaj także: Dziki buszują po Chyloni. Mieszkańcy dzielnicy są sami sobie winni, bo dokarmiają zwierzęta?

Skoro myśliwi nie chcą likwidować odłowionych dzików, można je uśpić farmakologicznie. Oznacza to jednak potężne koszty. Wraz z utylizacją uśpionego osobnika szacowane są one na ponad tysiąc złotych za sztukę. Samorząd nie może też liczyć w tej kwestii na pomoc i dofinansowanie ze strony rządu.

To wszystko spowodowało, że władze Gdyni zdecydowały się strzelać do dzików, przebywających na wolności.

- Zredukowaliśmy ich populację o dwieście sztuk - mówi Zdzisław Kobyliński. - Nie chwaliliśmy się tym, aby nie wzbudzać protestów społecznych. Prawda jest jednak taka, że sami z problemem dzików sobie nie poradzimy. Strzelamy tylko w Kolibkach, a zwierzęta są we wszystkich dzielnicach. W Orłowie i Redłowie na terenach rezerwatu nic nie można im zrobić. W innych dzielnicach nie ma warunków do bezpiecznego odstrzału. Bez pomocy lekarza weterynarii i kół łowieckich z dzikami niestety nie wygramy. To nie jest tylko nasz problem, ale także innych samorządów, jak Gdańska, Sopotu, Wejherowa. Aby go zlikwidować, powinni współpracować wszyscy, począwszy od wojewody, poprzez lekarza weterynarii, zarządców obwodów i kół łowieckich, przedstawicieli Lasów Państwowych, a kończąc na naszych służbach i mieszkańcach.

Czytaj także: Urzędnicy z Gdyni deklarują, że w najbliższyh miesiącach zlikwidują problem z dzikami. Rozpoczęło się rozdawanie ulotek

Niestety, w opinii Zdzisława Kobylińskiego obecnie tak się nie dzieje. Gdynię otacza kilka obwodów łowieckich, a samorządowcy do postępowania zarządców jednego z nich od dawna mają poważne zastrzeżenia. Jak twierdzi naczelnik wydziału zarządzana kryzysowego i ochrony ludności Ratusza, w tym konkretnym obwodzie celowo zaniżana jest podczas szacunków liczba dzików, aby nie trzeba było ich odstrzeliwać w większej liczbie.

- Zarządcy tego obwodu zgłosili, że na jego obszernym terenie bytuje obecnie tylko pięćdziesiąt zwierząt – mówi Zdzisław Kobyliński. - Tymczasem ja mam ostatnio dzień w dzień w gdyńskich dzielnicach ponad sto dzików, które przychodzą na osiedla właśnie z tego obwodu. Jak to możliwe, skoro obejmuje on swoim zasięgiem nie tylko Gdynię, ale także pobliskie miejscowości? - pyta.

Podobny spór toczony był już w 2015 roku, a zastrzeżenia w tej kwestii wysuwane były także do przedstawicieli Lasów Państwowych. Ci zaprzeczali jednak, że zaniżają liczbę dzików, twierdząc, że szacunki prowadzone są rzetelnymi metodami, przy pomocy naukowców z Poznania.

Czytaj także: Samorządowcy z Gdyni uważają, że leśnicy nie pomagają im w walce z dzikami

Marcin Wędrak, mieszkaniec Redłowa, który problemowi dzików w mieście przygląda się od ponad dziesięciu lat, twierdzi, że mimo deklaracji urzędników sytuacja nie poprawia się, a wręcz przeciwnie. Zwierząt przychodzi do Gdyni ciągle więcej. Czują też one coraz mniejszy respekt przed ludźmi.

- W najbliższych tygodniach będzie tylko gorzej - mówi Marcin Wędrak. - Z dnia na dzień robi się coraz zimniej. Kiedy spadnie śnieg i przyjdzie mróz, zwierzęta będą miały problem ze znalezieniem żywności w lesie. Dziki zaczną jeszcze chętniej odwiedzać gdyńskie osiedla. Problemem jest fakt, że właściciele lasów i zarządcy obwodów łowieckich nie muszą płacić odszkodowań za szkody, jakie te zwierzęta powodują w mieście. Rolnikom takie rekompensaty są wypłacane przez państwo. Samorządom już nie. To błąd, bo gdyby trzeba było płacić odszkodowania, być może przedstawiciele administracji państwowej poważniej podeszliby do problemu dzików w mieście. Tymczasem jest on poważny i narasta. Obecność dzików na osiedlach mieszkaniowych stwarza nie tylko ryzyko ataków na ludzi i psy, ale także wypadków komunikacyjnych. Wypada mieć tylko nadzieję, że nie stanie się tej zimy nic poważnego. Choć znając życie urzędnicy wtedy dopiero zaczną działać.

Zdzisław Kobyliński jako spory problem wskazuje też nastawienie do problemu niektórych mieszkańców. Większość osób dzików się boi, ale nie wszyscy. Są tacy, którym ich stała już obecność na gdyńskich osiedlach nie przeszkadza, więc je dokarmiają.

- Czasami robią to nieświadomie, wykładając dla przykładu karmę dla kotów w pudełkach i tym samym urozmaicając dzikom jadłospis - mówi Zdzisław Kobyliński. - Są też jednak tacy, którzy dokarmiają celowo. Dzieje się tak, choć prowadzimy od kilku lat zakrojoną na szeroką skalę kampanię informacyjną. Ulotki przestrzegające przed dokarmianiem dzików rozdaje Straż Miejska. Trafiają też one do zarządców wspólnot i spółdzielni mieszkaniowych.

Naczelnik wydziału zarządzania kryzysowego i ochrony ludności Urzędu Miasta Gdyni wspomina niedawną sytuację z Babich Dołów, kiedy w okolicach jednego z bloków prowadzona była akcja chwytania wyjątkowo natrętnych kilkunastu dzików.

- Część mieszkańców biła nam brawo i wręcz deklarowała pomoc w załadowaniu zwierząt do klatek - mówi Zdzisław Kobyliński. - Inni jednak byli oburzeni. Jak się okazało, nie tylko dziki dokarmiali, ale niektórym z nich nadali nawet imiona, niczym zwierzętom domowym. Ważące ponad sto kilogramów zwierzę nazywali „swoją Balbinką”. Trzeba sobie jednak uświadomić, że dzik udomowionym zwierzęciem nie jest i nigdy nie będzie.

Tymczasem na Babich Dołach zdarzały się już w tym roku ataki dzików na ludzi. Interweniowała u urzędników w tej sprawie miejscowa rada dzielnicy.

- Jeden z mieszkańców został pogryziony przez dziki - mówi Sylwester Trzebiński z Rady Dzielnicy Babie Doły. - Kobieta z psem podczas spaceru salwowała się z kolei ucieczką wzdłuż klifu, a rozjuszonych pięć dzików zaatakowało jej psa. Kolejna pani została zaatakowana, jak wyrzucała śmieci. Ze strachu zamknęła się w pergoli śmietnikowej, wzywając pomocy. Sytuacja jest już na tyle poważna, że rodzice boją się wypuszczać dzieci na ulice.

RD Babie Doły rozpisała wśród żyjących w strachu mieszkańców ankietę, czy zaaprobowaliby pomysł odstrzelenia dzików, notorycznie obecnych na osiedlu. Okazało się, że lokalna społeczność w obecnej sytuacji jest w stanie zaakceptować nawet takie rozwiązania. Niewykluczone więc, że zostaną w tej sprawie podjęte rozmowy z kołami łowieckimi.

Nie wszędzie jednak sytuacja w ostatnich latach wyglądała w taki sposób. Kiedy myśliwi oznajmili, że wystrzelają dziki na Dąbrowie, pojawiły się głosy protestu ze strony mieszkańców. Ostatecznie musieli z tego pomysłu zrezygnować.

Zdzisław Kobyliński zdaje sobie sprawę, że są osoby, które nigdy nie zaakceptują strzelania do zwierząt w jakiejkolwiek sytuacji.

- Dlatego też musimy postępować ostrożnie i taktownie - mówi Zdzisław Kobyliński.

Co więcej, aktywiści, związani ze środowiskami obrońców zwierząt, w ostatnich latach potrafili też przeprowadzać akcje uwalniania dzików, schwytanych w gdyńskich odłowniach. Niektóre z nich zdewastowano, dla przykładu oblewając cuchnącą substancją, odstraszającą zwierzęta. Na skutek tego odłownie na długie miesiące stały się bezużyteczne. Sprawę zgłoszono policji, ale sprawców nie schwytano.

Czytaj także: Grasujące w Gdyni dziki sterroryzowały matkę z dzieckiem w wózku

- To wszystko pokazuje, z jakimi problemami musimy się mierzyć - podsumowuje Zdzisław Kobyliński. -Nie jest tak, że miasto nic nie robi w sprawie dzików, ale temat jest naprawdę trudny. Według mnie, aby powstrzymać ich inwazję na Gdynię, należałoby natychmiast zredukować populację tych zwierząt o jakieś siedemset sztuk. My nie jesteśmy w stanie w żaden sposób tego zrobić, a w zlikwidowaniu problemu nie każdy, kto by mógł, nam pomaga. A jeśli powiem, że niektórzy przeszkadzają, to też się nie pomylę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdynia.naszemiasto.pl Nasze Miasto