Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Powiat starogardzki. Zmarła Katarzyna Wieczonkowska

ag
archiwum
Kasia Wieczonkowska zmarła 16 sierpnia, po ciężkiej chorobie. Kasia należała do Koła Gospodyń Wiejskich Bobowo, angażowała się w wiele działań na rzecz społeczności lokalnej. O swojej małej ojczyźnie opowiadała zawsze żywo i barwnie, była świetnym jej ambasadorem. Znajomi mówili o niej "wulkan energii". Od lat zmagała się z rakiem. Składamy współczucia rodzinie i bliskim Kasi.

O Kasi Wieczonkowskiej pisaliśmy wiele razy. Nikt tak jak ona nie potrafił opowiadać o Bobowie i Kole Gospodyń Wiejskich, w którym działała. Gminę wspaniale reklamował na arenie wojewódzkiej i ogólnopolskiej. Nie ukrywała, że choruje, przeciwnie - o chorobie mówiła dużo. Powtarzała, że chce żyć, chłonąć każdy dzień, bo nie wie, ile jej ich jeszcze zostało.

Poniżej teksty Kingi Furtak, które pochodzą z archiwum "Dziennika Bałtyckiego".

„To jest rak” - taką diagnozę usłyszała aż trzykrotnie. Dla 30-latki mogło to oznaczać kompletne załamanie. Trzy guzy w trzech różnych miejscach... Co zrobiła Katarzyna? Stawiła czoła problemom.
Zaczęło się niewinnie.- W czasie przerwy w pracy wyszłam z kolegą na papierosa i on zauważył, że mam guza na szyi - wspomina. - Kompletnie to zignorowałam. Naciskał, że mam zrobić badania, żeby sprawdzić, co to jest. Poszłam dla świętego spokoju. Lekarz zrobił mi biopsję, po której dostałam skierowanie do szpitala w Lęborku. Po operacji przyszedł lekarz, który powiedział, że wycięli mi całą tarczycę, bo to był rak. Spokojnie przyjęłam tę wiadomość. Z tego nowotworu nie powstały żadne przerzuty i wszystko miało być w porządku.

Na tym nie skończyły się jej doświadczenia z chorobą onkologiczną. Wiedziała, że ma guzy w piersi. Jednak, czy ktoś myśli o tym, że może być to rak? Przecież ta choroba na pewno mnie nie dotknie - tak myślała też Katarzyna. Pracowała jako kelnerka w Salamandrze. Bardzo lubiła swoją pracę. Nie brała urlopu, bo życie zawodowe było ponad wszystko.

- Miałam guza w piersi i stwierdziłam, że się wchłonie - wspomina. - Wyczułam go przez przypadek. Przez rok nie zwracałam na niego uwagi. Pierś pobolewała mnie od czasu do czasu, ale to kompletnie nie przeszkadzało mi w funkcjonowaniu. Po operacji tarczycy doszłam do siebie i postanowiłam zająć się tym guzem w piersi. W tym czasie w telewizji były reklamy promujące badania profilaktyczne, także wszystko wskazywało na to, że powinnam w końcu coś z tym zrobić.

Katarzyna przełamuje tabu związane z podejściem do raka. W przestrzeni publicznej nie zawsze jest miejsce by mówić o tej chorobie swobodnie. W październiku miała operację tarczycy, a w styczniu poszła na badania do ginekologa. - Weszłam do gabinetu i powiedziałam, że mam guza w cycku - wspomina z uśmiechem. - Pani doktor powiedziała, że nie mówi się w cycku, tylko w piersi. Zrobiło się poważnie. Po badaniu okazało się, że mam dwa guzy. Od razu dostałam skierowanie na USG i miałam zarejestrować się do onkologa. Musiałam natychmiast pojechać na biopsję do Gdańska. Wtedy myślałam o tym, żeby jak najszybciej wrócić do pracy, bo nic innego się nie liczyło. Nieważne, że coś mnie bolało, nie chciałam odpoczywać.

Życie napisało inny scenariusz. Gdy odebrała wyniki, to lekarz powiedział prosto z mostu, że pierś musi być amputowana. - Było to dla mnie dziwne, ale kompletnie się tym nie załamałam - wspomina. - Jestem jedynaczką i te wszystkie informacje bardzo przytłoczyły moich rodziców, którzy cały czas drżą o moje zdrowie.

Rak w piersi był złośliwy. Oba guzy miały po 2 cm. Przed operacją Katarzyna miała wziąć chemioterapię. Aby ją dobrać, musiała wykonać wyniki i tu kolejne zaskoczenie. Badanie USG wykazało, że ma 10-centymetrową torbiel na trzustce. Czekała ją kolejna operacja. - Bóg wiedział, kogo ma wybrać - mówi.- Miałam trzy nowotwory i musiałam podjąć walkę, aby z nimi wygrać. Nie bałam się tej choroby, żartowałam z niej. Chciałam żyć i pokazać, że dam radę. Ja zawsze mówiłam, że choruję na grypę i długo trzyma mnie ten katar. Ludzie nie zawsze wiedzą, jak rozmawiać z pacjentami onkologicznymi, a my chcemy normalnie żyć. Czasami bywało gorzej, czasami lepiej, ale zawsze z uśmiechem na twarzy. Wszystkim, którzy byli ze mą i mnie wspierali, należą się duże całusy i wielkie brawa za wytrwałość.

Katarzyna Wieczonkowska, Kociewianka z urodzenia i zamiłowania. Swoją pasję rozwija w Kole Gospodyń Wiejskich Bobowo “Koniczynki”


Dlaczego Kociewie jest dla Ciebie ważne?

Utożsamiam się z kulturą i tradycją Kociewia. To wszystko wyniosłam z domu. Poznanie korzeni i utożsamianie się z nimi jest dla mnie istotne. Mamy swoje tradycje, rękodzieło. Wiele na ten temat przekazały mi również koleżanki z KGW Bobowo. Złapałam bakcyla, działanie w kole jest dla mnie wielką frajdą. Jeszcze dwa lata temu nie pomyślałabym, że mogę ubrać strój kociewski i być członkinią “Koniczynek”.

Kiedy poczułaś, że jesteś Kociewianką?

Zdecydowanie po dołączeniu do koła. Wcześniej niespecjalnie czułam się związana z tym regionem. To się bardzo zmieniło przez dwa lata mojej działalności. Razem z koleżankami chcemy promować na szeroką skalę nasz region, gotując tradycyjne potrawy, ale także pokazując nasze stroje i inne elementy kultury. Mamy także wiele pięknych i atrakcyjnych miejsc, które warto poznać i pokazać, że są bardzo atrakcyjne turystycznie.

Najmłodsze lata spędziłaś w Starogardzie Gd. Powrót do Bobowa był dobra decyzją?

Ze wsią zawsze byłam związana. Wychowałam się w Starogardzie Gd. Na wakacje wyjeżdżałam do Bobowa. Po kilkunastu latach wróciliśmy w nasze rodzinne strony.
Nie wyobrażam sobie mieszkania w innym miejscu. Bobowo jest dla mnie najpiękniejsze.

Co najbardziej cenisz w Kociewiu?

Przepiękny jest dla mnie haft kociewski. Jestem w nim totalnie zakochana. Bardzo chciałabym się nauczyć haftować. Cenię także nasz skromny strój kociewski.

Miejsce, które jest najbardziej atrakcyjne?
Zdecydowanie gmina Bobowo! Jest wiele pięknych miejsc w naszym regionie, jednak ja jestem wierna swojej wsi.

Babcia, Twoja mama, a teraz Ty. Aktywność w kole gospodyń nie jest dla Was obca.

Moja babcia, Helena Wieczonkowska była przewodniczącą koła przez 11 lat. Za jej panowania w latach 80’ koło dostało medal za całokształt działania od Centralnego Związku Kółek Rolniczych. W 1982 r. kobiety otrzymały zbiorową odznakę “Za Zasługę Kółek Rolniczych”. Babcia od 1966 r. współprowadziła Klub Ruchu, w którym mieszkańcy spędzali czas, tam był również pierwszy, ogólnodostępny telewizor, organizowała warsztaty doskonalenia umiejętności prowadzenia gospodarstwa domowego, kursy szycia. A moja mama działa w kole od 2007 roku.

Występy, spotkania, gotowanie, pieczenie i haftowanie. To może być ciekawe?

W kole nie ma nudy. Trzeba przyjść, sprawdzić i poczuć to, co robimy. Zimą jest mniej pracy, teraz brakuje mi wyjazdów na turnieje. Miniony rok był dla nas bardzo aktywny.

Rok 2016 “Koniczynki” będą długo wspominać?

Po 7 latach, koło z Kociewia zostało najlepszym kołem w wojewódzkim turnieju. KGW Bobowo zdobyło nagrodę Grand Prix. Byłyśmy zapraszane do różnych miejscowości, aby zaprezentować naszą działalność. Dużym wydarzeniem był jubileusz 70-lecia koła, który był powiązany z publikacją książki pt. “To może już, a może dopiero 70 lat”, której jestem autorką. To był również rok obchodów 150-lecia kół. Nasze koło, jako drugie w Polsce, powstało 149 lat temu.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto