Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Saga rodu Skwierczów - Papierowa suknia panny młodej

Beata Jajkowska
Oglądamy starą pożółkłą fotografię. Ma ponad 80 lat. Na pierwszym planie wysoki mężczyzna z sumiastym wąsem, ubrany w marynarkę do kolan (taka była moda) i kobieta w białej sukni w z welonem.

Oglądamy starą pożółkłą fotografię. Ma ponad 80 lat. Na pierwszym planie wysoki mężczyzna z sumiastym wąsem, ubrany w marynarkę do kolan (taka była moda) i kobieta w białej sukni w z welonem.
- Niech pani się przyjrzy tej sukni - sugeruje Jolanta Roszczynialska. - Ona jest z papieru! Welon też! Ciocia z wujkiem brali ślub tuż po I wojnie światowej, w sklepach nie było nic. Ale to nie znaczy, że ich małżeństwo było z papieru. Przetrwali ze sobą aż do śmierci.
Zofia (rocznik 1896), z domu Roszczynialska i Augustyn Skwiercz (rocznik 1879) nie mogli się nie znać. Oboje należeli do starych rodów, zasiedziałych na tych terenach od lat. Ona, córka Eufrozyny i Mariana, mieszkała w rodzinnym majątku w Łężycach. On od pokoleń w niewielkiej wsi Gdynia.
- Skwierczowie to najstarszy gdyński ród - mówi pani Jolanta. - Ich nazwisko często pojawia się w starych dokumentach o Gdyni. Mówi się, że ich przodkowie mieszkali tu już 600 lat temu. Więc trudno się dziwić, że Skwierczów jest kilka gałęzi.
Gdyby nie Elżbieta Skwiercz nie byłoby Szpitala Miejskiego, bo to ona podarowała grunt siostrom wincentynkom pod jego budowę. Pewnie gdzie indziej stałaby gdyńska Kolegiata, bo też stoi na ziemi podarowanej przez nią. Jan Skwiercz był pierwszym gdyńskim dilerem samochodów. W latach 30. prowadził na rogu ulic 3 Maja i Starowiejskiej przedstawicielstwo mercedesa, opla i buicka na Pomorze oraz forda na całą Polskę. Józef z kolei wybudował w Gdyni aż trzy kamienice. A Augustyn...

Delegacja zdesperowanych Kaszubów

Na te wybory czekano z zapartym tchem. Nic dziwnego, dopiero od kilku miesięcy Gdynia była miastem. A wyłonienie pierwszej stałej Rady Miejskiej nie było łatwe. W ciągu ostatnich kilku lat tyle się działo...
A było tak - z początkiem lat 20. ubiegłego wieku lawinowo zaczęło Gdyni przybywać mieszkańców. Z całego kraju zjeżdżali fachowcy i... bezrobotni, bo tu budował się port i w szybkim tempie rozwijało "polskie okno na świat". Ówczesny wójt, Jan Radtke rządził wioską, która błyskawicznie stawała się większa od niejednego miasta. W 1923 roku zdesperowany "skrobnął" pismo do władz powiatowych w Wejherowie (pod tamtejszą administrację wówczas Gdynia podlegała), by z Gdyni zrobić miasto i wyłączyć ją z powiatu wejherowskiego. Nie było to w smak urzędnikom z Wejherowa, którzy bali się pomniejszenia rangi swojego miasta. Ale Rada Gminna Gdyni była uparta. Rok później posłała kolejne pismo. Tym razem do władz w Warszawie. Stolica jednak milczała, więc 27 maja 1925 roku rada sama podjęła uchwałę o przekształceniu Gdyni w gminę miejską, a niecały miesiąc później delegacja zdesperowanych Kaszubów podczas obrad Sejmiku Powiatowego przegłosowała uchwałę.

Wojna na pisma

10 lutego 1926 roku Gdynia stała się miastem. W kwietniu powołano komisaryczną Radę Miejską złożoną z 15 członków, reprezentujących różne grupy zawodowe, z burmistrzem Augustynem Krauze na czele.
A potem długo toczyły się zażarte dysputy w Urzędzie Wojewódzkim Pomorskim w Toruniu i w Ministerstwie Przemysłu i Handlu w Warszawie. Ministerstwo chciało w Gdyni wprowadzić ustrój komisaryczny na stałe, bo dzięki temu budową portu i miasta zawiadywałoby państwo. Ale Kaszubi byli uparci, w swoim mieście chcieli rządzić sami! Po wojnie na pisma, w którą wplątane było aż osiem ministerstw, rząd wprowadził ustrój samorządowy, oparty na pruskiej ordynacji miejskiej z 30 maja 1853 roku. Kierował się jednak nie sympatią do Kaszubów, a chęcią zdobycia ich poparcia w wyborach.
No i nadszedł ten historyczny dzień. 21 listopada 1926 roku wybrano pierwszą w Gdyni stałą Radę Miejską. Swoje listy zgłosili kupcy i rzemieślnicy, rybacy, inteligencja, warstwy pracujące... Uprawnionych do głosowania było 1328 osób, oddano 925 głosów ważnych, co stanowiło 70 procent.

Dwunastu sprawiedliwych

Pierwszymi gdyńskim radnymi, a było ich 12, zostali: stolarz Karol Lubner, ogrodnik Antoni Jedtke, rybak Józef Główczewski, rolnicy Jan Grubba, Teodor Miotk i Józef Śliwiński, robotnik Józef Hohn, kierownik szkoły Mieczysław Ogrodowski, naczelnik stacji Stanisław Szponar, właściciel cegielni Bolesław Nowacki oraz kupcy Franciszek Grzegowski i Augustyn Skwiercz, którego obrano na przewodniczącego. Burmistrzem został Augustyn Krauze, a jego zastępcami Jan Radtke i Wiktor Wojewski. Burmistrz miał rządzić 12 lat. Zawieszono go jednak po dwóch, dopatrując się w działalności magistratu i rady nieprawidłowości. I choć śledztwo przeciw niemu zostało umorzone z braku dowodów, a uczciwość przestała budzić wątpliwości, niesmak pozostał. 2 listopada 1928 roku rozwiązano też pierwszą gdyńską Radę Miejską. Wcześniej wojewoda pomorski zakwestionował wybór zastępców burmistrza - Wojewskiego, bo był za młody i Skwiercza - bo należał do tej samej rodziny, co Radtke, a ordynacja nie zezwalała, by bliscy krewni zasiadali w tej samej radzie.
- Wujek Augustyn Skwiercz ożenił się z Zofią Roszczynialską, siostrą mojego ojca. Jan Radtke był z kolei bratem Józefa ożenionego z Heleną, drugą siostrą mojego taty - wyjaśnia skomplikowane rodzinne powiązania Jolanta Roszczynialska.

Najpierw była duża stodoła

Augustyn Józef Skwiercz był w przedwojennej Gdyni osobą znaną i cenioną. Kupiec, właściciel hotelu "Centralnego" przy ulicy Starowiejskiej, wieloletni radny, od 1934 roku członek zarządu spółki "Hakol" - Stowarzyszenia Kupców dla Handlu Kolonialnego (miała oddziały w 12 miastach i 2 miliony obrotu rocznie). Razem z Franciszkiem Linke, organizatorem i dyrektorem Komunalnej Kasy Oszczędności w Gdyni, aptekarzem Antonim Małeckim, Franciszkiem Grzegowskim i Juliuszem Hundsdorffem założyciel Towarzystwa Kupców Samodzielnych.
Ale sukcesy nie przyszły od razu. Zaczynał od dużej stodoły, obory i sporego stada krów, które na początku ubiegłego wieku przemierzało codziennie ulicę Starowiejską, zwaną wówczas Dorfstrasse.
- Obok obory stał dom dla robotników rolnych i karczma - a były wówczas w Gdyni dwie karczmy - jedna wujka, druga Franciszka Grzegowskiego - opowiada pani Jolanta. - W karczmie wuja była izba jadalna, bufet, urządzano w niej dożynki, słynęła także ze smakowitych sznycli. To w niej odbyło się uroczyste spotkanie po poświęceniu w 1923 roku Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków.

Prostowanie Starowiejskiej

Starowiejska była kiedyś krętą ulicą, gospodarze stawiali swe domy jak chcieli i ani w głowie im było zapoznać się z podstawami geodezji. W 1928 roku miasto wpadło na pomysł... wyprostowania Starowiejskiej. Zaczął się wykup parceli, na których stały budynki gospodarcze. Zburzono starą szkołę i trzy rybackie chaty. Wtedy Augustyn zadrżał o swoją stodołę, ale sposób znalazł się szybko. Wyremontował ją i wynajął mieszkania lokatorom. Tak po nitce do kłębka dojrzewał w nim pomysł zbudowania hotelu. A stodoła została, dopiero Niemcy zburzyli ją podczas II wojny światowej. A my do dziś mamy pamiątkę po sprytnym Kaszubie. Starowiejska na samym początku jest krzywa!
W 1928 roku przy pod numerem 1 wyrósł hotel "Centralny". Augustyn postawił go według projektu Jana Stefanowicza. Hotel był elegancki, pierwszej kategorii, odbywały się tu spektakle teatralne i występy. W dużej sali młodzi ludzie z gimnazjum Teofila Zegarskiego uczyli się tańczyć. Często tam zapadały decyzje dotyczące miasta, odbywały się bale. Tak było do wybuchu wojny...

Nieszczęścia chodzą trójkami

- Niestety, nie wiem co działo się ze Skwierczami w czasie wojny - mówi pani Jolanta. - Ale po jej zakończeniu ciocię dotykały już same nieszczęścia. Wujek Augustyn zmarł w 1949 roku, nagle, na serce, przy biurku. Miał 70 lat. Jeszcze większym dramatem była dla niej śmierć Franciszka, ich jedynego syna. W 1950 roku, mając 25 lat, pojechał pomagać koledze przy żniwach. Konie poniosły wóz. Wóz przewrócił się i go przygniótł. Zginął na miejscu. Ciocia już nigdy nie doszła już do siebie, zmarła pięć lat później. A zanim zmarła, straciła jeszcze hotel. Przejęło go na własność państwo, oczywiście bez odszkodowania. Udało się go odzyskać rodzinie dopiero na początku lat 90.
Zofia, Augustyn i ich syn Franciszek pochowani są na cmentarzu Witomińskim. W nekrologu Augustyna gdyńscy kupcy napisali; "Długoletni prezes honorowy i budowniczy gałęzi gastronomicznej na terenie budującej się Gdyni, wzorowy obywatel i fachowiec, znany ze swych zalet i charakteru".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto