Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Saga rodu Wilke - od rybaka do armatora

Beata Jajkowska
Specjalnie wynajęci naganiacze reklamowali na ulicach miasta i na dworcu kolejowym wycieczki po gdyńskim porcie (jednym z nich był Kazimierz Rusinek, przyszły wiceminister kultury i sztuki, a potem w rządzie Józefa ...

Specjalnie wynajęci naganiacze reklamowali na ulicach miasta i na dworcu kolejowym wycieczki po gdyńskim porcie (jednym z nich był Kazimierz Rusinek, przyszły wiceminister kultury i sztuki, a potem w rządzie Józefa Cyrankiewicza - minister pracy i opieki społecznej). Świetnie wyszkoleni przewodnicy udzielali przez tuby głosowe fachowych wyjaśnień. Nienagannie ubrana obsługa bezszelestnie przesuwała się wśród pasażerów. Statki były elegancko pomalowane, nawet paliwo pobierano w nocy, by w dzień były w każdej chwili gotowe do drogi. Na masztach powiewała flaga armatorska - czerwona z białym rombem i literą W pośrodku. To od nazwiska dwóch właścicieli przedsiębiorstwa "Motorówki Pasażerskie" - Roberta i Franciszka Wilke - pierwszych gdyńskich armatorów. W 1928 roku zaczynali od niewielkiego rybackiego kutra, obwożącego letników po porcie. Dziesięć lat później mieli już sześć luksusowych motorówek, obsługujących w ciągu jednego sezonu około 200 tysięcy pasażerów. ?Delfin? zabierał na pokład 60 osób, "Rekin" - 39, "Jaś" i "Małgosia" po 80, a największy "Gryf", specjalizujący się w nastrojowych wieczorno-nocnych rejsach z Gdyni do Sopotu aż 90. Była też luksusowa motorówka "Bajka". Co roku bracia Wilke wydawali folder informujący zwiedzających o osiągnięciach ciągle rozbudowującej się Gdyni. I pewnie firma rozrastałaby się dalej, gdyby nie wojna...

Pierwszy w Gdyni kuter rybacki

Augustyn Wilke (rocznik 1866) był z pochodzenia Niemcem, urodził się w miejscowości Klein Horst (dziś jest to Niechorze w woj. Zachodniopomorskim). Z zawodu był sternikiem na statku handlowym. Często przypływał do Gdańska. Odwiedzał też Gdynię, niewielką wówczas (około 1500 mieszkańców) rybacką wioskę. Tu poznał Elżbietę, wywodzącą się ze starego kaszubskiego rodu Vogtów. Pobrali się. Augustyn osiadł w Gdyni i tak dał początek gdyńskiej gałęzi rodu Wilke. Za zaoszczędzone pieniądze nabył plac przy dzisiejszej ulicy Świętojańskiej 11, wybudował piętrowy domek, kupił też łódkę, a wreszcie w Gdańsku zamówił dla siebie kuter rybacki. Był to pierwszy kuter w Gdyni nazwany "Gdy-3", inni rybacy oglądali go z zainteresowaniem. Zatrudnił na nim trzech ludzi. Na świat najpierw, w 1901 roku, przyszedł Robert, trzy lata po nim Hildegarda, w 1908 roku Maria, a dwa lata po niej Franciszek.

Łódeczki dla letników
- Dziadek wraz z synami wiódł zwykły rybacki żywot - opowiada Kazimierz Winnicki, syn Marii. - Łowili ryby w zatoce i na wodach przybrzeżnych. Najczęściej żony rybaków brały na plecy kosze pełne ryb, zwane "kipami" i pociągiem jechały na Targ Rybny do Gdańska sprzedać towar. Były to na ogół szprotki, flądry, śledzie. W międzyczasie w Gdyni zachodziły ogromne zmiany - miasto rosło i rozbudowywało się wraz z portem, który powstał w miejscu, gdzie dotychczas cumowały łodzie rybackie. Wieść o cudownej Gdyni, najnowocześniejszym porcie nad Bałtykiem, rozchodziła się na cały kraj. Każdy koniecznie chciał ujrzeć morze i ów powstający port. Przybywali coraz liczniej letnicy, zjawiały się gromadnie wycieczki, zwłaszcza szkolne. Bracia Wilke zaczęli wynajmować swoje rybackie łódeczki letnikom, a w 1928 roku znaleźli na lato bardzo intratne zajęcie. Swoim kutrem obwozili wycieczkowiczów po gdyńskim porcie. Kuter pełnił podwójną rolę - latem woził wycieczki, a kiedy nadchodziła jesień, wszyscy wracali do łowienia ryb.

Wybudowali 13 metrową motorówkę
Bracia Robert i Franciszek Wilke mieli głowy do interesów. Gdy zorientowali się, że wycieczki dla turystów to żyła złota, zmienili zawód. Sprzedali kuter, trochę grosza pożyczyli. Za namową i z pomocą Juliana Rummla, dyrektora "Żeglugi Polskiej" (pierwszego polskiego przedsiębiorstwa żeglugowego, założonego w 1926 roku) zorganizowali przedsiębiorstwo motorówkowe, prosperujące z roku na rok coraz lepiej.
- W stoczni jachtowej Franza Kroppa w Gdańsku wujkowie wybudowali piękną 13-metrową motorówkę, specjalnie przystosowaną do wożenia turystów po porcie - mówi Kazimierz Winnicki. - Nazywała się "Delfin" i rozpoczęła pracę od 1931 roku. Potem przybyły kolejne, a wśród nich największy "Gryf".

Okręt do wożenia spirytusu
A "Gryf" to był statek legenda. Już sama jego historia mogła wabić letników. Był on jednym z seryjnie produkowanych pod koniec I wojny światowej okrętów wojennych, czymś w rodzaju patrolowca i ścigacza okrętów podwodnych zarazem. W latach 20. "Gryf" był statkiem pocztowym na wodach amerykańskich. Na początku lat 30. trafił do Gdańska, gdzie stał się "spiritsmuggler" - przemytnikiem alkoholu. Na dziwacznym statucie Wolnego Miasta Gdańska żerowali kombinatorzy, spekulanci i przemytnicy. Zwłaszcza ci ostatni mieli pole do popisu - w Szwecji i Finlandii obowiązywała ścisła prohibicja. A Polski Monopol Spirytusowy produkował spirytus w metalowych, 5-litrowych baniakach wprost stworzonych do przemytu. W wolnych strefach portów Gdańska i Gdyni można go było dostać za grosze. "Gryf" nosił wówczas nazwę ?Hassan Pir? i był własnością znanego przemytnika alkoholu, Franza Jägera. Statek rozwijał niespotykaną jak na tamte czasy prędkość 20 węzłów, więc statki strażnicze nie stanowiły dla niego zagrożenia. W 1935 roku Jäger wycofał się z interesu, a statek wystawił na sprzedaż.

Przemytnik za 15 tysięcy
Bracia Wilke kupili "przemytnika" w 1935 roku za 15 tysięcy złotych. Stocznia Kroppa dokonała gruntownej przebudowy statku, tak by mógł wozić turystów. Urząd Morski w Gdyni wpisał "Gryfa" do swego rejestru w 1936 roku. Dostał pozwolenie na żeglugę pasażerską na wodach wewnętrznych oraz po Zatoce, do linii cypel Oksywia - Nowy Port.
- Turyści ciągnęli do Gdyni dniami i nocami. Ruch na motorówkach był olbrzymi - dodaje Anna Winnicka, żona pana Kazimierza i córka Antoniego Tessmera, gdyńskiego rybaka, a potem członka załogi motorówek. - Największy rozkwit firmy przypadł na 1938 rok. Robert Wilke został odznaczony przez Prezydenta Rzeczpospolitej Srebrnym Krzyżem Zasługi za propagowanie budowy przedsiębiorstwa motorówkowego. Chciał wybudować przy Świętojańskiej 11 kamienicę, w planie było nawet kino. Ale wojny zburzyła plany...

"Gryf" rozpadł się na pół
Do dziś nie wiadomo co stało się z flotą pierwszych gdyńskich armatorów. Wszystkie statki wpadły w ręce Niemców i ślad po nich zaginął. Mówiło się tylko, że "Gryf" podczas wyciągania na ląd w 1939 roku pękł, a wrak rozebrano na opał. Pozostał tylko silnik, który zamontowany został do pływającej po wojnie motorówki "Jaś".
- Wujek Franek został zmobilizowany, brał udział w powstaniu warszawskim - mówi pan Kazimierz. - W 1944 roku znalazł się w obozie. Po wojnie powrócił do Gdyni, pływał trochę na "Horyzoncie", potem miał hodowlę drobiu. Zmarł w 1968 roku. Mój ojciec, Stanisław Winnicki w 1947 roku wrócił ostatnim statkiem "Queen Elizabeth" z Anglii, na którym przypłynęło 160 oficerów. Nikt nie miał już siły reaktywować floty.
Choroba, a potem śmierć (w 1955 roku) głównego organizatora przedsiębiorstwa, Roberta Wilke, ostatecznie położyła kres przedsiębiorstwu. Robert był kawalerem, nie zostawił dzieci. Córka Franciszka, Renata Wilke Jarecka zmarła w 1997 roku. Z bogatego w historię rodu Wilke na świecie pozostali już tylko bracia Kazimierz i Henryk Winniccy. Kazimierz wraz z żoną Anną, z domu Tessmer mieszka w Kosakowie. Ich córka Violetta przebywa w Niemczech. Henryk mieszka na gdyńskim osiedlu Pogórze.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto