Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

75 lat temu marzli na budowie malborskiego mostu, a w nagrodę dostawali radioodbiorniki. To były dziwne czasy

Anna Szade
Anna Szade
Smutny widok z budowanej przeprawy na zniszczone kamienice przy zamku
Smutny widok z budowanej przeprawy na zniszczone kamienice przy zamku Narodowe Archiwum Cyfrowe
Kto by pomyślał, że pierwsza nitka mostu drogowego na Nogacie w Malborku to już zabytek. Sporo się zmieniło przez 75 lat, które upłynęły od jego budowy. Gdy był oddawany od użytku, problemem było kupno zwykłego radia. Teraz odbiornik jest w każdym samochodzie, a radiofonizację zastąpiła cyfryzacja...

Można sobie wyobrazić, że 75 lat temu w Malborku była prawdziwa zima. W lutym Nogat był skuty lodem, a policzki budowlańców robiły się czerwone i szorstkie od mrozu. W 1949 r. nikt się nie cackał, robota miała być wykonana jak najszybciej, bo cały naród czekał na kolejne powojenne sukcesy Polski Ludowej.

„Wszystko, co w nim widzimy, jest nasze”

Choć to były raczej chude lata, rządzący wiedzieli, że miasto powiatowe na Ziemiach Odzyskanych nie może być za długo odcięte od Wybrzeża i Gdańska, stolicy regionu. Tak powstał zupełnie nowy most łączący dwa brzegi Nogatu.

Po siedmiu tygodniach ciężkiej walki, na wiosnę 1945 r. Malbork leżał w gruzach. Trzeba było przystąpić do jego odbudowy. Dzięki ofiarnej pracy robotników dokonaliśmy wielkiego dzieła. Cześć i chwała polskim robotnikom - mówił w 1949 r. Bronisław Wolny, ówczesny burmistrz miasta, podczas otwarcia mostu.

Niektórzy mieszkańcy do dzisiaj mówią o nim „betonowy”. Trudno się dziwić. Jak opisano obiekt w Gminnej Ewidencji Zabytków Malborka, to „konstrukcja żelbetowa, pięcioprzęsłowa o rozpiętościach 30 + 39 + 39 + 39 + 30, dwuwspornikowa o dziewięciometrowych wspornikach i belkach zawieszonych”. Jezdnia ma szerokość 7 metrów, po bokach których umieszczone były dwumetrowe chodniki. Autorem projektu jest inż. Robert Woronowicz, a jego wizję zrealizował Zarząd Okręgowy Budowy Mostów z siedzibą w Płocku.

Godne zauważenia jest to, że zbudowany został wyłącznie z krajowych materiałów budowlanych i ręką polskiego robotnika. Wszystko, co w nim widzimy, jest nasze - podkreślał inż. Witkowski z płockiej firmy, która budowała od podstaw drogowy obiekt.

Wówczas nikt nie skarżył się na korki, jak to miało miejsce podczas budowy mostu-bliźniaka ponad 60 lat później. Ale, co ciekawe, mimo technologicznych ograniczeń powojenna budowa trwała o 9 miesięcy krócej niż planowano.

Rozpoczęliśmy ją w 1948 r. Zużyliśmy 162 000 roboczodni, zaoszczędziliśmy państwu miliony złotych, a to dzięki współzawodnictwu, racjonalizatorstwu w wykonaniu robót sposobem gospodarczym - przyznał inż. Dreziński, kierownik budowy.

Niestety, w relacjach z tamtych lat rzadko podawano imiona, autorzy artykułów posługiwali się głównie nazwiskami i funkcjami sprawowanymi przez cytowane osoby.

Otwarcie przed świętami

Wstęgę na moście przecinano 19 grudnia 1949 r., w ostatnią niedzielę przed Bożym Narodzeniem, która pewnie nie była handlowa. Może w malborskich domach pachniały już choinki? Na świętach zwykle się nie oszczędza. Czy trzeba było trzymać się za kieszeń?
Wtedy to Biuro Cen Ministerstwa Handlu Wewnętrznego zatwierdzało centralnie ceny drzewek. W gdańskim okręgu Lasów Państwowych sprzedawano je po 240 zł, ale np. w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Poznaniu, Lublinie czy Wrocławiu trzeba było zapłacić 300 zł za jedną choinkę. Jednolita cena dotyczyła 80-centymetrowych świerków, za które trzeba było zapłacić stówkę.
Czy to dużo? W tym czasie chleb pszenny kosztował ponad 50 zł, mała bułka 4,50 zł, kilogram schabu - 310 zł, kiełbasa krakowska sucha 440 zł, a karp - 275 zł. Zarobki wynosiły od kilku do kilkunastu tysięcy złotych.

Gdy ma się jak teraz do wyboru całe stoisko cytrusów w każdym markecie, można złapać się za głowę, że w 1949 r. o transporcie pomarańczy informowała Okręgowa Komisja Związków Zawodowych w Gdańsku. Decydowała również o tym, że owoce były przeznaczone wyłącznie dla dzieci do lat 16, których rodzice pracują i pobierają zasiłki rodzinne. Aby w ogóle myśleć o zakupie, trzeba było mieć bon ze stemplem rady zakładowej lub związkowego koła i wpisaną ilością. To było jak przepustka: pół kilograma egzotycznego smaku na dziecięcą głowę. Kilogram pomarańczy kosztował 585 zł.

Druga strona w powiecie gdańskim

O mały włos nowy most na Nogacie łączyłby nie tylko dwie malborskie dzielnice, ale też... dwa powiaty.

Pewnym paradoksem jest fakt, że przedmieście Malborka, znajdujące się po drugiej stronie Nogatu, Kałdowo, należy dotąd do powiatu gdańskiego. Powiatowa Rada Narodowa w Malborku powzięła na ostatnim swoim posiedzeniu uchwałę akceptującą proponowane przez starostę Witolda Puchalskiego zmiany granic powiatu. Powiat malborski jest dotąd najmniejszym powiatem w Polsce, nienaturalnie wydłużonym nad brzegiem Nogatu. W sprawie unormowania granic z terminem wstecznym od 1 stycznia br. uzyskano już zgodę odpowiednich ministerstw - donosiły media na początku 1949 r.

Najpierw ówczesny powiat malborski tracił gminy: Żurawice, Gronowo i Zwierzno, a zyskiwał nowe tereny, które były dotychczas w powiecie gdańskim: miasto i gminę Nowy Staw, Kałdowo, Mątowy Wielkie i Lichnowy. Jak czytamy w „Dzienniku Bałtyckim”, w lipcu 1949 r. dołączono jeszcze część powiatu sztumskiego oraz Sztum i Dzierzgoń. W ten sposób powiat malborski, dotąd ubogi, miał stać się jednym z najbogatszych powiatów województwa gdańskiego z 16 gminami i 52 tys. mieszkańców.

Jak oceniano w lutym 1949 r., „w roku 1948 zaspokojono całkowicie chłonność powiatu w zakresie osadnictwa”. Ale problemy też były. Gospodarzom zarzucano wtedy, że „dochodzą do czegoś ciężką pracą swoich chłopów”, jak brzmi jeden z ulubionych cytatów z popularnego dziś serialu pt. „1670”.

Układ klasowy na wsi w powiecie malborskim budzi pewne wątpliwości. 30 proc. rolników w powiecie to bogacze wiejscy, zatrudniający stale najemne siły robocze. Zamożność ich nie wypływa z wytężonej pracy, lecz z różnych transakcji handlowych, z wadliwego rozdziału pomocy rządowej oraz zatrudnienia Niemców w początkowych okresach gospodarowania - pisał 75 lat temu reporter „Dziennika Bałtyckiego”.

Widok prosto z mostu

Budowniczowie przeprawy, utrzymując wysokie tempo pracy, być może ścigali się z robotnikami, którzy w tym samym czasie zajmowali się odbudową zamku. Mogli na bieżąco zerkać wzajemnie na postępy swoich prac. Odbudowa poważnie zniszczonych zamkowych murów, jak wtedy szacowano, miała pochłonąć 300 mln zł.

Zamek malborski, cenny zabytek architektoniczny, uległ w czasie działań wojennych znacznemu uszkodzeniu. Zachowane jednak części zamku będą odbudowane. W ostatnim roku przyznano na ten cel z funduszy rządowych 4 000 000 zł, a Ministerstwo Obrony Narodowej przyznało dodatkowo 5 000 000 zł. W marcu, względnie w kwietniu w salach zamkowych zostanie otwarta stała wystawa. Eksponatów dostarczy Muzeum Wojska Polskiego z Warszawy - informował na początku 1949 r. „Dziennik Bałtycki”.

Już wtedy dostrzegano bowiem potencjał turystyczny Malborka.

Ziemia malborska - obok wspaniałej karty przeszłości - posiada szereg walorów turystycznych, słynąc nie tylko z piękna krajobrazu okolicy, ale z zabytków. Poza słynnym zamczyskiem pokrzyżackim, spotykamy tu szereg cennych pamiątek, które jakże pięknie mówią o polskości. Warto poznać zamek pokrzyżacki, nie tyle ze względu na jego przeszłość jako gniazda krzyżactwa. Bodajże ważniejsze jest to, w jak wielkiej mierze mury tego zamczyska wiążą się z historią naszego kraju - zachęcał autor tekstu z „Dziennika Bałtyckiego”. - Warto poznać Malbork, gdzie gościli ongiś królowie polscy, wspominać te czasy, kiedy zasiadali tu polscy wojewodowie i starostowie.

Zamek we wrześniu 1949 r. trafił do rejestru zabytków, ale z budowanego mostu było widać całą panoramę Malborka. Kwartał przy warowni, znany dzisiaj wyłącznie z przedwojennych fotografii, to były po wojnie ruiny. Jak szacowano, podczas walk ucierpiało 55 proc. miejskiej zabudowy, a przy zamku nawet 80 proc.

Gdyby wtedy istniały stelaże pod reklamy wielkoformatowe, to w każdym zakątku kraju byłyby pewnie zaklejone propagandowymi hasłami typu: „Odbudowa Warszawy to najbardziej chlubne zadanie naszego pokolenia” czy „Cały naród buduje swoją Stolicę”.
Stołeczne inwestycje realizowane były bardzo szybko, bo ówczesnym władzom zależało na propagandowym wymiarze tego „wskrzeszania” miasta-symbolu. Te przedsięwzięcia wymagały ogromnych ilości materiałów budowlanych, więc ktoś wpadł na pomysł, by budulec pozyskiwać z Ziem Odzyskanych. To było szybsze i tańsze rozwiązanie niż wytwarzanie cegieł od nowa.
Historycy podkreślają, że gardzono wtedy „niemczyzną”, jak pogardliwie nazywano wiele historycznych zabytków rozbieranych we Wrocławiu, Elblągu, miastach Pomorza czy Dolnego Śląska. Dodatkowym usprawiedliwieniem miał być fakt, że po wojnie wśród Polaków panowało powszechne przekonanie, że niebawem dojdzie do kolejnego konfliktu zbrojnego i rewizji granic. Postanowiono więc poniemieckie miejscowości wyeksploatować. Nie ominęło to także Malborka.

Koniec lat 40. ubiegłego wieku to okres, w którym systematycznie wyburzano pozostałości zabudowy na terenie Starego Miasta. Cegłę przekazywano na odbudowę Warszawy. Ta planowa akcja spowodowała, że na początku lat 50. na Starówce nie pozostał żaden budynek, poza średniowieczną farą, Ratuszem, dwoma bramami i fragmentami murów obronnych - napisał historyk Ryszard Rząd, cytowany na miejskiej stronie internetowej Visitmalbork.pl.

Z kolei Wiesław Jedliński w swoich kronikach przytacza wydarzenie z 15 lipca 1949 r.

Podczas posiedzenia Miejskiej Rady Narodowej burmistrz Bronisław Wolny zdał relację z przebiegu odzysku cegieł. Pozyskano 3,8 mln sztuk cegieł, które przeznaczono na odbudowę Warszawy. Na podstawie zawartej umowy miasto otrzymało za nie 6,5 mln zł - napisał w książce „Kronika Malborka XX wieku. 1901-2000”.

„To dla ciebie gra twoje radio”

Miasto miało w pierwszych latach po wojnie wiele problemów, więc każde pieniądze były potrzebne. Podobno w tym czasie miejski budżet udało się wykonać zaledwie w 37 proc. Miejscowa ludność odczuwała wtedy nawet brak rzeźni, „co wywierało ujemne skutki na stan zdrowotny i sanitarny oraz utrudnia kontrolę ubojów”, jak pisano w prasie.

Zakłady miejskie są całkowicie deficytowe - podsumowywano malborską gospodarkę na jednej z narad w województwie. - Na dobro miasta można jednak zaliczyć szereg konkretnych osiągnięć, do których należy np. rozpoczęta radiofonizacja dzielnicy robotniczej.

Bo radio nie było wtedy zwyczajnym sprzętem domowym. Było tak ważne, że gdy podczas otwarcia mostu na Nogacie nagradzano wyróżniających się pracowników, najcenniejszym prezentem był właśnie radioodbiornik. Pozostałe upominki też mogą współczesnych zadziwić, bo jeden z inżynierów otrzymał kupon materiału na ubranie, ktoś inny rower, teczkę, a któryś z pracowników nawet damską torebkę.

Czego mógł sobie pan inżynier obdarowany radiem posłuchać? Na pewno nie miał takiego wyboru, jak obecnie. Gdy w poniedziałek, dzień po uroczystości w Malborku, przekręcił gałkę, już o godz. 5.15 w programie przewidziano pierwszą porcję wiadomości. O godz. 6.05 kto chciał, dołączał do 10-minutowej gimnastyki. Później, o godz. 6.45, prezentowano dłuższy, bo 20-minutowy „Dziennik poranny”. W ramówce była godzinna przerwa w nadawaniu między godz. 12.25 a 13.25. Od wczesnego popołudnia aż do wieczora było sporo muzyki, ale trudno było tupać nóżką słysząc wyłącznie arie i pieśni kompozytorów rosyjskich. To wszystko przeplatano wówczas serwisami informacyjnymi.

Na podsumowanie dnia - o godz. 22 - przegląd wydarzeń, później taneczne melodie i przed snem - muzyka poważna. Program kończył się o północy odegraniem hymnu.

O ile dzisiaj układane są długie kilometry światłowodów, które sprawiają, że żyjemy w globalnej wiosce, o tyle ponad siedem dekad temu popularne było hasło: „Odbiornik w izbie, świat na przyzbie".

Czołowym zadaniem Polskiego Radia jest jak najszersze rozpowszechnienie radia wśród mas pracujących wsi i miast. Brak odbiorników, które okupant zrabował u nas w ilości około miliona i brak lamp (radia były w tym czasie głównie lampowe - red.) sprawiły, że główny wysiłek musiał być skierowany na organizację w terenie sieci tzw. radiofonii przewodowej - informował „Dziennik Bałtycki” w końcówce lat 40. XX wieku.

W tym czasie województwo gdańskie było najlepsze w kraju, jeśli chodzi o radiofonizację, bo proces zakończono w 28 miastach i miasteczkach oraz 187 wsiach. Zainstalowano ogółem 11 031 głośników w domach i mieszkaniach i wybudowano 558 km linii stałej.

Głośnik radiowęzła kosztował wówczas 2700 zł, radio z górnej półki więcej, bo 4000-5000 zł.

Radiofonia przewodowa, której ojczyzną jest ZSRR, nieznana u nas w dobie przedwojennej, nabiera coraz większej wagi - czytamy w mediach z tamtego okresu.

Bo przekaz w eterze miał być źródłem informacji w mniejszych ośrodkach, „zwłaszcza tych, do których nie dociera jeszcze prasa codzienna”, jak tłumaczono. To był jeszcze czas walki z analfabetyzmem. Tylko w drugim półroczu 1949 r. w regionie na 1100 kursach w 92 ośrodkach uczyło się 20 239 osób.

Ludność wiejska początkowo nieufnie odnosiła się do tej innowacji i akcja radiofonizacji napotykała na opory. Obecnie już wieś zrozumiała, że głośnik radiowy nie tylko daje wartościową i kulturalną rozrywkę, lecz również informuje i uczy - tłumaczono na łamach „Dziennika Bałtyckiego”.

Polskie Radio wraz z Ministerstwem Oświaty powołało też do życia Wszechnicę Radiową jako dwuletnią uczelnię, „mającą przez udostępnienie nauki otworzyć drogę do awansu społecznego wszystkim nieposiadającym potrzebnych kwalifikacji naukowych”.

- Wykładowcami będą uczeni polscy, którzy w sposób popularny udzielą podstawowych wiadomości o zdobyczach współczesnej wiedzy i pomogą ugruntować światopogląd społeczno-polityczny - pisał blisko 75 lat temu autor tekstu „Radio uczy i bawi”.

Przed końcem 1949 r. w całej Polsce zarejestrowało się ponad 75 tys. słuchaczy, wśród których było aż 7600 osób z województwa gdańskiego, które było dzięki temu liderem Wszechnicy.

To trochę, jak obecna nauka online, gdyby nie kwestie propagowania treści światopoglądowo „jedynie słusznych”…

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 75 lat temu marzli na budowie malborskiego mostu, a w nagrodę dostawali radioodbiorniki. To były dziwne czasy - Dziennik Bałtycki

Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto