Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Lechia Gdańsk zagrała w końcu z charakterem, ale i tak przegrała z Pogonią Szczecin. Już 360 minut biało-zielonych bez gola

Paweł Stankiewicz
Paweł Stankiewicz
Lechia Gdańsk - Pogoń Szczecin
Lechia Gdańsk - Pogoń Szczecin Przemysław Świderski
Lechia Gdańsk zagrała najlepszy mecz z kadencji trenera Davida Badii. Była walka, agresja, charakter, serce i sytuacje bramkowe. Wciąż jednak nie ma skuteczności, a do tego doszedł kosztowny błąd w defensywie. Lechia przegrała z Pogonią Szczecin 0:1 i jest już coraz bliżej degradacji do Fortuny I ligi.

Nudne stało się już powtarzanie piłkarzy Lechii, że już muszą w końcu walczyć i zacząć wygrywać, żeby utrzymać się w PKO Ekstraklasie. A potem przychodził mecz i na boisku te wszystkie słowa okazywały się puste i bez wartości.

Trener David Badia odwoływał się do matematyki i do tego, że do zdobycia jest 21 punktów, więc on cały czas wierzy w powodzenie swojej misji w Gdańsku. Trudno było wierzyć kibicom, którzy oglądali fatalne występy biało-zielonych choćby w spotkaniach ze Śląskiem Wrocław i Jagiellonią Białystok które były kluczowe z punktu widzenia gdańskiego zespołu. Do tego drużynie przyszło zmierzyć się ze znacznie silniejszym zespołem Pogoni Szczecin, który walczy o prawo gry w kwalifikacjach Ligi Konferencji.

Tymczasem piłkarze Lechii pokazali, że potrafią grać w piłkę, a do tego nie brakuje im agresji oraz charakteru. I tylko nasuwa się jedno pytanie – dlaczego tak późno? Tak grająca drużyna biało-zielonych z pewnością byłaby teraz w znacznie lepszej sytuacji w tabeli PKO Ekstraklasy. Podopieczni trenera Badii atakowali rywali już na wysokości pola karnego i widać było w zespole dużą determinację, żeby strzelić gola i wygrać to spotkanie. Zwłaszcza że wyniki z innych stadionów dały nadzieję na zbliżenie się do strefy bezpiecznej.

Jak zatem wyglądała gra Lechii w meczu z Pogonią? Na pewno tak, że kibice w końcu nie mogli mieć pretensji do zawodników, którzy zostawili serducho na boisku. Bohaterem biało-zielonych mógł i powinien zostać Bassekou Diabate. To piłkarz, który się wyróżniał, szarpał, starał się i tylko szkoda, że wciąż w jego grze jest zdecydowanie więcej chaosu niż piłkarskiej jakości. Najgorsze jest to, że w kluczowych sytuacjach zawsze podejmował złe decyzje. Dobrze byłoby, żeby ktoś też ciągle przypominał Diabate, że nie jest sam na boisku. Wyrazista w tym względzie była 11 minuta spotkania, kiedy Lechia wyszła z kontrą trzech na dwóch. Diabate prowadził piłkę i z jednej strony miał Flavio Paixao, a z drugiej Łukasza Zwolińskiego. Diabate jednak zwolnił akcję, długo trzymał piłkę, a jak podał do Paixao, to kontra straciła na dynamice i impecie. Z kolei tuż przed przerwą Bassekou miał idealną sytuację do zdobycia gola, bo z bliska strzelał głową, ale nie zdołał pokonać Dante Stipicy. Lechia miała czeka żałować, bo grała naprawdę dobrze i była bliższa zdobycia bramki, ale znowu dał o sobie znać brak skuteczności.

Na początku drugiej połowy Diabate zaliczył kolejną złą decyzję, kiedy w czystej sytuacji strzelił obok bramki. A gdyby nie był boiskowym egoistą, to by zauważył lepiej ustawionego Łukasza Zwolińskiego, który mógłby skierować piłkę do pustej bramki zespołu ze Szczecina. W meczu z rywalem tej klasy, co Pogoń, takie sytuacje trzeba bezwzględnie wykorzystywać, jeśli marzy się o zdobyciu kompletu punktów. Lechii zabrakło też szczęścia, bo jak po obronionym strzale Joela Abu Hanny piłkę do siatki skierował Kristers Tobers, to ze spalonego i bramka nie mogła zostać uznana.

W tak wyrównanych meczach kluczowe są detale, a te były po stronie rywali. Defensywa Lechii w tym sezonie nie jest monolitem o ile w tym meczu długo spisywała się poprawnie, to jedna akcja okazała się decydująca. Najpierw Henrik Castegren został z dziecinną łatwością ograny przez Kamila Grosickiego, a piłkę zagraną wzdłuż bramki do siatki wepchnął Abu Hanna i punkty pojechały do Szczecina. Z pewnością nie jest to zasłużony wynik, ale w piłce nożnej o zwycięstwie decydują gole, a nie wrażenie artystyczne.

Lechia zagrała zdecydowanie lepiej niż w ostatnich spotkaniach, ale to nie przełożyło się na zdobycz punktową i drużyna wykonała kolejny duży krok w kierunku Fortuny I ligi. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że o cud będzie coraz trudniej, wbrew słowom nowego prezesa Zbigniewa Ziemowita Deptuły.

CZYTAJ TAKŻE: Takie kontrowersyjne i pamiętne oprawy przygotowali kibice. Budzą skrajne emocje

- Nie widzę możliwości, żebyśmy spadli – powiedział przed meczem Deptuła, który chyba jednak powinien oswajać się z taką myślą.

Biało-zieloni mają dziś duży problem ze skutecznością. To już czwarty mecz z rzędu bez gola, co oznacza, że drużyna na bramkę czeka już od 360 minut. Nie strzelając goli nie da się utrzymać w krajowej elicie i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Diabate nie podaje, nie strzela goli. Marco Terrazzino pracuje na boisku, ale nie ma liczb. Flavio Paixao wieku nie oszuka i dziś jest cieniem zawodnika nawet z poprzedniego sezonu. Zdecydowanie brakuje jakości, którą mogliby dać Ilkay Durmus oraz Conrado. Brakuje też od kilku spotkań goli Łukasza Zwolińskiego, ale też nie jest mu łatwo, bo to typ napastnika, który żyje z dobrych podań ze strony kolegów. Przed Lechią mecz w Gdańsku z Cracovią i choć już dziś szansa na utrzymanie jest tylko matematyczna, to brak zwycięstwa z „Pasami” będzie już raczej pogrzebaniem marzeń.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto