Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wielkie wyprawy" i cała reszta. Wywiad ze Zbigniewem Kasprzakiem, twórcą komiksów

Grażyna Antoniewicz
Jest rok 1992, Zbigniew Kasprzak nagradzany, spełniony artystycznie twórca, wyjeżdża do Brukseli, kolebki komiksu europejskiego. Co sprawiło, że ten wybitny polski rysownik opowieści graficznych zdecydował się na taki krok?


Jest rok 1992, Zbigniew Kasprzak nagradzany, spełniony artystycznie twórca, wyjeżdża do Brukseli, kolebki komiksu europejskiego. Co sprawiło, że ten wybitny polski rysownik opowieści graficznych zdecydował się na taki krok?

- To była w połowie prywatna decyzja - opowiada artysta. - Nie wyrywałem się specjalnie do życia na Zachodzie, bo jak pani powiedziała, całkiem dobrze szło mi w tamtym czasie. W kraju nie brakowało ani pracy, ani perspektyw, aczkolwiek komiks kulał w tamtej epoce. Raz szło raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie było cienko. Tym, co mnie pchnęło w ramiona tutejszych wydawców, była propozycja, która wypłynęła ze strony Grzegorza Rosińskiego przy okazji festiwalu komiksu w Sieere w Szwajcarii. Będąc na tym festiwalu w grupie polskich komiksiarzy miałem to szczęście, że Grzegorz zwrócił uwagę na moje prace. Był już wtedy wziętym rysownikiem, z ustaloną renomą na rynku frankofońskim, ale nie wyrabiał się z jedną z dwóch serii, które prowadził jednocześnie. "Thorgal", jego sztandarowa seria szła tak mocno w górę, że musiał się poświęcić tylko niej - dlatego zaproponował mi współudział przy albumie fantastyczno-naukowym Hans (Yans) i potem jego przejęcie.

Mur berliński jeszcze stoi

System komunistyczny w Polsce chyli się ku upadkowi, ale mur berliński jeszcze stoi. Niemniej jednak kontakty z Zachodem są łatwiejsze.

- Przyjechałem do Brukseli, zrobiliśmy z Grzegorzem jeden album na cztery ręce i tak to się zaczęło - wspomina artysta. - Wydawca uznał, że jestem więcej niż gotowy, żeby przejąć serię i podpisał ze mną umowę, bodajże na cztery albumy, jeśli dobrze pamiętam. To był czas na potwierdzenie się, wejście w rynek. Ponieważ miałem bardzo chore dziecko chciałem skorzystać z możliwości tutejszej służby zdrowia. Zostałem bardzo dobrze przyjęty przez czytelników, dość szybko mnie zaakceptowali, co mnie nawet zdziwiło.

Jak narodził się Kas

Zbigniew Kasprzak musiał jednak z nazwiska niewymawialnego dla Belgów zrobić pseudonim, bo mają oni duże trudności z wymawianiem czegoś co nie brzmi po francusku, więc ułatwił im życie i znany jest jako Kas. Tak to się zaczęło, minęło 30 lat - poszło szybko, aczkolwiek nie tak łatwo, bo twórca nie znał języka.

- Jak mówię, nie było moim marzeniem wyjeżdżanie na Zachód, ale w pewnym sensie zachłysnąłem się możliwością realizowania komiksów na full, na ostro i w super warunkach - wspomina. - Wtedy komiks cały czas zdobywał nowych czytelników, myślę, że zdobywa ciągle - tyle, że ten postęp nie jest już tak dynamiczny, ale wtedy każdego roku przybywało fanów. To są oczywiście grube dziesiątki milionów albumów sprzedanych, to nie jest jakaś tam kryptodyscyplina. Dla Belgów komiks to biznes i karta wizytowa. Jeśli chodzi o kulturę, jednym tchem wymieniają Jacques Brel, komiksy i jakichś twórców swojego kina.

Wtedy, kiedy przyjechałem, dowiedziałem się w rozmowach z młodzieżą, że dwa najpopularniejsze zawody to albo piłkarz, albo rysownik komiksów, więc daje to obraz, jak bardzo ten komiks jest tutaj zaszczepiony.

Le Lombard - wydawca Zbigniewa Kasprzaka, to najstarsze wydawnictwo w Europe - stricte komiksowe, zajmujące się tylko wydawaniem komiksów. Powstało w 1946 roku, tuż po wojnie, z braku amerykańskich komiksów.

Szła jak burza

Żona, Grażyna Foltyn-Kasprzak, znana pod pseudonimem Graza, zajmuje się nakładaniem koloru.

- Nie celowała nigdy w komiks, natomiast była wierną fanką tego, co robi jej mąż, a prywatnie jest mamą trójki dzieci i podobno szczęśliwą żoną - uśmiecha się artysta.

Grażyna Kasprzak (podobnie jak mąż) ma wykształcenie plastyczne, ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, ma też drugi dyplom ze scenografii i tę dziedzinę sztuki z dużym powodzeniem uprawiała w telewizji i teatrze.

- Szła jak burza, jak to się mówi, ale tak się poskładało w życiu, że musiała się z tego wyłączyć, jednak zanim się pokomplikowało pomagała mi w trudnych momentach, kiedy się nie wyrabiałem - opowiada mąż. - Kiedy tych komiksów było za dużo na raz do zrobienia. Czasem ciężko było mi dotrzymać terminów, więc pomagała mi w kolorze, ale nigdy nie brała tego na serio, bo miała mnóstwo swoich zobowiązań i wyjazdów, cóż, jak wiadomo, scenograf prowadzi wędrowny tryb życia, ale jak mówię, było to wsparcie męża punktowe, z doskoku. Po przyjeździe tutaj bardzo chciała móc coś robić, a ja oczywiście z tego skorzystałem. Nasza współpraca, bardzo bliska zresztą, bo pracujemy w tej samej pracowni, polega na tym, że ona przejęła kolor, plansza czarno-biała to ja oczywiście, wszystko, co jest ilustracją kolorową, okładki itd. to także ja. Mam nieprzemijające ciągoty malarskie, zbyt silne, żebym mógł odpuścić dotknięcia kolorem czegoś samemu.

Ona potrafi tak mnie zaskoczyć, wnieść tak inne spojrzenie, że nie wyobrażam sobie, żebym mógłbym robić sam. Wszystkie albumy, oprócz jednego, są kolorowane przez moją żonę. Okazało się, że tej sytuacji pozazdrościli mi koledzy, między innymi Grzegorz Rosiński, który jako pierwszy wyszedł z propozycją, czy nie chciałaby pokolorować Thorgala, który był już wcześniej kolorowany przez niego lub inne osoby. Włączyła się w którymś momencie w Thorgala, zrobiła też kolor do kolejnych serii m.in. "Skargi utraconych ziem". Pracowała też jeszcze dla paru innych autorów.

Czas, aby zwolnić i cieszyć się życiem

- Teraz troszkę wyhamowaliśmy, przystopowaliśmy z tą prędkością. Dziś w zasadzie pracuje tylko ze mną, bo przyszedł czas, żeby cieszyć się życiem, ale dalej jest moją ulubioną kolorystką - opowiada.

Zbigniew Kasprzak projektował też okładki książek czy plakaty, które zresztą robi nadal.

- Mam taką skłonność, żeby od czasu do czasu poszerzać spektrum swojej działalności, żeby się odświeżać, zmienić spojrzenie. Niekiedy skok w bok w cudzysłowie, jest mile widziany, bo coś przynosi, wzbogaca nas. Dawniej owszem, zwracały się do mnie od czasu do czasu wydawnictwa książkowe - parę okładek popełniłem i bardzo mile to wszystko wspominam.

Inna strona artysty

- Na malowanie, niestety, nie mam tyle czasu, ile bym chciał, ale nie można robić wszystkiego w życiu. Zresztą ten sam problem ma Grzegorz Rosiński, on teraz kompletnie przestał rysować komiksy, pewnie to kwestia wieku, ale ciągle jeszcze łapie za pędzel, farby, ołówki - zależy nad jakim tematem pracuje, on też ma tą rosnącą potrzebę malowania. Teraz, gdy mam troszeczkę więcej czasu, zacząłem malować, rysować. Może z czasem to wszystko się ukaże jako obrzeżne działania. Jak czas i zdrowie pozwolą pokażę inną stronę Kasa, być może na jakiejś wystawie w Polsce, ale to w przyszłości.

Spotkania z czytelnikami

Swoją przygodę z rysowaniem komiksów Zbigniew Kasprzak zaczynał w PRL-u, w kultowych czasopismach takich jak „Relax” czy „Sport i turystyka”, a jego komiksy były w tamtym okresie niezwykle popularne. Miliony czytelników miało z nimi kontakt, niektórzy uczyli się na nich czytać.

- Kiedy się o tym, po latach, dowiedziałem, to był ogromny szok. My byliśmy grupką pionierów komiksu, ja byłem w tej drugiej fali - wtedy może było do trzydziestu autorów zajmujących się zawodowo komiksem. Trudno było tylko z tego żyć, aczkolwiek mieliśmy ogromne nakłady. Czasem, jeśli się weźmie pod uwagę jeszcze jakieś tam dodruki czy wznowienia, wychodziły półmilionowe nakłady z jednego albumu. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, ponieważ nikt nam nie płacił tantiem od ilości sprzedanych egzemplarzy. Nie było też kontaktu z czytelnikiem,

W Holandii i Belgii księgarze dobijają się o to, żeby załatwić sobie z autorem parę godzin tak zwanej dedykacji i ten kontakt jest, więc można rozmawiać, czegoś się dowiedzieć, wymienić poglądy, przedstawić swoje obiekcje, uwagi. To wszystko jest mile widziane, dopóki się rozgrywa w ramach kurtuazji. Natomiast w Polsce nie mieliśmy żadnego kontaktu z naszymi czytelnikami.

Po latach nieobecności, kiedy przyjechałem na pierwszą sesję dedykacji - zaproszony byłem wtedy przez wydawnictwo Egmont Polska - w EMPiK-u ustawił się ogromny sznur chętnych po autograf. Jeden pan powiedział, że nienawidził czytać, dopiero, kiedy wpadły mu w ręce moje komiksy tak strasznie chciał się dowiedzieć, co mówią te postacie, bo bardzo mu się podobały rysunki - więc polubił czytanie. To bardzo prawidłowy proces, bo najpierw odbieramy obraz, urodziliśmy się z taką umiejętnością, słowo pojawia się wtórnie, nakłada na to co widzimy, tak jest też z komiksem. Nie musimy opowiadać słowami, opowiadamy rysunkiem i tylko to czego nie da się już inaczej wyrazić przez słowo opowiadamy w dymku. Wtedy w Polsce mówiło się, że komiks jest dla głuptasów, dla niedouków, że są to ci, którzy nie umieją czytać, a to jest absolutna nieprawda. Na tym spotkaniu zrozumiałem, jaką siłę miały te nasze kolorowe, źle wydane komiksy, że to docierało do ludzi, niektórzy je zbierali, przechowali, do dzisiaj krążą one na jakiś giełdach.

Ostatnio ukazał się album "Wielkie wyprawy", który zawiera komiksy wydane w latach 1982 -2018, opowieści o tematyce historycznej.

- Historia zawsze mnie fascynowała, ale w komiksie najważniejsze są emocje, a nie guzik przy mundurze - mówi. - Jaka jest recepta na sukces? Może bawić się z entuzjazmem tym, co się robi i być w tej pracy szczerym. Moi bohaterowie żyją razem ze mną. I choć ostatnio staram się uzdrowić mój tryb życia, jeśli jest do zrobienia ciekawa plansza, nie wyglądam przez okno, czas przestaje się liczyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto