Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zakaz stadionowy nie działa. Bandyci mogą swobodnie wchodzić na mecze

Tomasz Słomczyński
G. Mehring
Zakaz stadionowy ma zwiększyć bezpieczeństwo podczas meczów. Niestety działa tylko w teorii. W praktyce okazuje się, że rzeczywiście objęty nim kibol biletu nie kupi. Może jednak zrobić to za niego jego kolega. Oboje bez problemu wejdą na stadion. W województwie pomorskim jest 98 osób, które mają zakazy stadionowe. W połowie zeszłego roku było ich ponad 50. Ta liczba stale rośnie.

**Przeczytaj także:

Wszystko o przygotowaniach do Euro 2012

**

Pan pierwszy raz u nas? Pani spogląda w komputer, wpisuje dane z dowodu osobistego. Pewnie sprawdza, czy pod tym nazwiskiem nie ma wpisu: zakaz stadionowy.

- Proszę popatrzeć w kamerę. Urządzenie robi zdjęcie, nie wiadomo, czy się uśmiechać, czy wręcz przeciwnie.

- Dziękuję - pani wręcza imienny bilet na mecz, Lechia Gdańsk - Legia Warszawa, półfinał Pucharu Polski. Na bilecie spisane dane z dowodu osobistego.

Zobacz także: Pokolenie JP na 100%

***

Monika Olejnik w programie "Gość Radia Zet": - Panie ministrze, co zrobić z kibolami, kompromitacja w Kownie, demolka stadionu, wyrywane krzesełka, zniszczenie lokalu gastronomicznego...

Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości: - Zgodnie ze zmianą przepisów, które obowiązują już na wszystkie mecze ekstraklasy, żeby kupić bilet, trzeba mieć imienną kartę, czyli jest się zidentyfikowanym już przy możliwości zakupu biletu.

Tuż przed meczem wokół kas kręcą się różne typy. Wystarczy wyciągnąć bilet, trzymać go na widoku w ręku. Rozglądać się nieco bezradnie.

- Chcesz sprzedać bilet? Mogę dać dwie dychy.

Transakcja jest jawna, nikt się specjalnie nie kryje.

Po chwili znów przy kasie.

- Proszę jeden bilet.

Pani zagląda w ekran komputera.

- Przecież pan kupował już bilet.

- Ale zgubiłem przed chwilą.

Pani uśmiecha się pod nosem i sprzedaje drugi bilet.

Na mecz w środę 6 kwietnia weszło dwóch Tomaszów Słomczyńskich, z czego jeden był prawdziwy. Kim był drugi? Nie wiadomo.
Bilety są imienne, każdemu posiadaczowi biletu organizatorzy robią zdjęcie. Tylko że nikt nie sprawdza dowodów tożsamości przy wejściu na stadion.
Minister Kwiatkowski mówi prawdę - bandyta stadionowy nie zakupi biletu. Zrobi to za niego jego kolega.

Obecnie spośród prawie 1900 polskich pseudokibiców, którzy mają zakazy stadionowe, w komendach policji w całym kraju musi się stawiać w trakcie meczu ok. 1300 osób. Czyli - sześciuset kiboli może znaleźć się przed bramą stadionu Lechii, jak i każdej innej drużyny w Polsce i za granicą.

Na mecze Euro 2012 jedna osoba może kupić cztery bilety. Czyli z tych, którzy odwiedzą stadion, tylko jeden na czterech zostanie zidentyfikowany z imienia i nazwiska. Trzech pozostanie anonimowych.

**Przeczytaj także:

Wszystko o przygotowaniach do Euro 2012

**

- Czy ktoś z zakazem stadionowym może wejść na stadion?

Odpowiada Błażej Słowikowski, rzecznik prasowy Lechii Gdańsk:

- Nie ma takiej możliwości. Przede wszystkim osoba taka nie zakupi biletu. Mamy listę osób, które mają zakazy stadionowe. Przy zakupie te osoby są weryfikowane...

- A jeśli ktoś im kupi bilet?

- Wie pan, jest monitoring, są służby ochrony. Wszyscy jesteśmy wyczuleni, żeby przeciwdziałać takim zachowaniom...

- A ja bez problemu sprzedałem swój bilet komuś, kogo nie znałem, za połowę ceny, następnie poszedłem do kasy i kupiłem sobie drugi, tak samo - na moje własne nazwisko i w ten sposób na meczu były dwie osoby z moim nazwiskiem i danymi osobowymi.

- Jak to?

- No tak.

- Zdziwiony jestem. To jest błąd, jeśli dochodzi do takich sytuacji, to ktoś będzie musiał za to zapłacić. Coś tu nie działa prawidłowo.

Adam Wysocki, szef ochrony na stadionie Lechii, jak mówi, jest w szoku. Nie spodziewał się, że może dochodzić do takich sytuacji - twierdzi, że handel biletami przed kasami został wyeliminowany już dawno. Jeszcze kilka dni temu zapewniał, że nikt z zakazem stadionowym nie ma szansy wejść na stadion.

- Dlaczego więc nie sprawdzacie dowodów osobistych na wejściu? Wtedy ten gość z moim biletem po prostu by nie wszedł.

- Mamy 25 minut, żeby wpuścić na stadion 6-7 tys. ludzi. Zrobiłyby się kolejki przed kołowrotami. Powstałyby niepotrzebne emocje, nerwy...

Adam Wysocki zapewnia, że gdańscy zakazowicze nie przychodzą na mecze, nawet nie próbują wejść. Podobnie ma być z kibicami gości - w zorganizowanej grupie przyjezdnych wszyscy są sprawdzani.

***

Są dwie opcje: pierwsza - taka, że kibice dalej będą kultywować swoje zwyczaje. Dalej będą robić oprawy meczowe. Wieszać flagi na parkanie. To cała kultura, system norm i wartości. Przyśpiewki, hasła, skandowanie. Symbole, wokół których się jednoczą. Dla wielu to sposób na życie.

Rozwija się coś takiego, jak turystyka stadionowa. Przyjeżdżają kibice z Anglii, tacy, którzy pamiętają podobne sceny z angielskich stadionów. Są zachwyceni. U nich zlikwidowano, zabroniono: skasowano kulturę kibicowania. I zlikwidowano przemoc.

- Nie wylewajmy dziecka z kąpielą - mówią kibice. - Chcemy robić oprawy meczowe, chcemy kibicować. Wyeliminujmy przemoc, ale nie niszczmy wspaniałej sportowej atmosfery.

Jest też druga opcja: - Gdyby dało się tak zrobić, Anglicy by to zrobili - odpowiadają policjanci. - Tego nie da się pogodzić. Trzeba skasować ten rodzaj kibicowania, będzie spokój na stadionach. Tylko ostre, zdecydowane działania. Zero tolerancji na zachowania wulgarne, agresywne. Anglicy tak zrobili i mają spokój, mogą chodzić całymi rodzinami na mecze, nie tak jak u nas, że kibicowanie jest zarezerwowane dla wąskiej grupy osób.

**Przeczytaj także:

Wszystko o przygotowaniach do Euro 2012

**

Na Traugutta sektor rodzinny znajduje się między sektorem gości a sektorami kibiców Lechii. Wygląda to trochę jak klatka - wysokie parkany otaczają poszczególne części trybun. Dzieci, z początku zainteresowane meczem, z czasem się rozbiegają, jak to dzieci, bawią się ze sobą, ganiają. Dorośli wpatrzeni w murawę, gdzie zmagają się piłkarze.

Można przyjść z rodziną? Można. Trzeba tylko przygotować sobie odpowiedzi na trudne pytania.

Kibice Legii przyjechali 600-osobową grupą. Już po meczu Michał Wysocki, rzecznik prasowy Stowarzyszenia Kibiców Legii, powie: - Chcieliśmy wyrazić swoją dezaprobatę wobec środowiska dziennikarskiego. Problem polega na tym, że dziennikarze wszystkich kibiców wrzucają do jednego worka. Nie dostrzegają tego, co robimy dobrego. Rozkładają akcenty tak, jak jest im wygodnie, zgodnie z linią gazety.

Fani Legii na trybunach są wściekli na dziennikarzy, po tym jak "Gazeta Wyborcza" na pierwszej stronie opisała incydent, który miał miejsce w Warszawie: niejaki "Staruch" uderzył obrońcę Legii. Potem panowie się przeprosili. "Staruch" teraz, na Lechii, kieruje dopingiem gości z Warszawy. Ma zakaz stadionowy, ale tylko na mecze ekstraklasy, to zaś był mecz pucharowy... Jakaś różnica? W przepisach - gdańscy organizatorzy nie mogli go nie wpuścić na stadion. W praktyce - taka różnica, że "Staruch" stoi wspięty na płocie i skanduje okrzyki, za nim pozostali fani Legii:

- Pa-nie re-dak-to-rze z liś-cia ci przy-łożę!

- Dzien-ni-ka-rze kur-wa twa-rze!

- A na drze-wach za-miast liś-ci bę-dą wi-sieć żur-na-liś-ci".

Sektor rodzinny jest tuż obok.

- Tato, a co to są żurnaliści?

- To inaczej dziennikarze.

- To tak, jak ty, tato. Dlaczego oni krzyczą, że masz wisieć na drzewie zamiast liści?

- To taki... żart, córeczko.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto