Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Menedżer Roku 2010: Mirosław Bieliński: Łatwe decyzje już były

Redakcja
- Trzymamy się takiej zasady, żeby w firmie działać na rzecz grupy - mówi Mirosław Bieliński. Jak widać, nawet wyrazy uznania dla jego pracy są zespołowe...
- Trzymamy się takiej zasady, żeby w firmie działać na rzecz grupy - mówi Mirosław Bieliński. Jak widać, nawet wyrazy uznania dla jego pracy są zespołowe... fot. grzegorz mehring
Myślę, że mam jeszcze przed sobą kawałek zawodowego życia - z Mirosławem Bielińskim, prezesem zarządu Energa SA, rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Można by powiedzieć, że jako prezes Energi jest Pan pod nieustannym napięciem.

Pod wysokim napięciem (śmiech). A już poważniej mówiąc, napięcia rzeczywiście nie brakuje, kiedy się kieruje tak rozległą organizacją jak grupa Energa. Ale ono wcale nie musi być związane z jakimś olbrzymim poziomem emocji czy nieustannego stresu. Włosy i tak mi wcześniej wypadły, zanim jeszcze podjąłem tutaj pracę.

Kiedy Pan poczuł, że jest człowiekiem sukcesu?

Nie czuję się człowiekiem sukcesu. Myślę, że mam jeszcze przed sobą kawałek zawodowego życia. Więc się nie spieszę z ocenami, podsumowaniami. Ale jeśli ktoś obserwujący z zewnątrz uzna, że odniosłem sukces w zarządzaniu Energą, to od razu stanowczo odpowiadam, że to sukces zespołowy, nie mój. Pracuje na niego cały zespół.

Myślałam jednak o całym Pana zawodowym życiu. Ono się nie zaczęło od Energi.

Pamiętam, jak się kiedyś przed przyjaciółmi zarzekałem, że nigdy nie będę księgowym, a po paru miesiącach już byłem.

Nigdy nie mów nigdy.

To prawda. Podobnie jak parę razy sobie powtarzałem, że nigdy nie pójdę do firmy państwowej. I proszę bardzo, jestem w państwowej Enerdze. Więc już się nie zarzekam.

Po studiach był Pan robotnikiem...

Jak większość moich kolegów ze studiów. Wówczas większe pieniądze można było zarobić albo pracując za granicą, albo handlując strojami z Indii lub pracując jako robotnik.

I co Pan robił?

Byłem dekarzem, ale też stolarzem, cieślą, szklarzem. Znalazłem się wtedy w brygadzie złożonej ze świeżych absolwentów uczelni. Potem już jako księgowy zarabiałem najwyżej jedną dziesiątą gaży dekarza.

Nauczył się Pan czegoś wtedy o ludziach?

O ludziach człowiek się uczy cały czas. Ale wtedy już zobaczyłem, że warto doceniać ludzi słownych, wiarygodnych, przewidywalnych w swoim zachowaniu. Jako robotnik miałem okazję docenić, jak bardzo ważna jest wiarygodność szefa i innych członków brygady. Wiedzieliśmy, na co kogo stać. Na czyją pomoc można liczyć. Dzisiaj to też jest dla mnie ważne.

Z sukcesem umiemy sobie radzić. Ale z porażkami już gorzej. W Pana życiu były porażki?

Były...

Jestem otwarta na Pana odpowiedź.

(Śmiech) Można odpowiedzieć banałem, że co nie zabija, to wzmacnia. Łatwo być szefem w dobrych czasach. Wszystko się samo rozwija. Ale gdybyśmy na chwilę uchylili drzwi do branży energetycznej, to zobaczylibyśmy, że dobre czasy już się skończyły, niestety. Klienci bardzo uważają na to, ile płacą za energię. Wiemy, że ochrona środowiska będzie sporo kosztować. Wiemy też, że dzisiaj jest bardzo trudno wybrać technologie wytwarzania energii, które się ekonomicznie obronią za jakiś czas. Czyli łatwe decyzje już były. Teraz są tylko trudne. I trzeba liczyć się z tym, że jakaś ich część może być błędna. Nietrudno więc o porażkę, o błąd, szczególnie jeśli skutki pojawią się za wiele lat.

Jaka jest dobra strona bycia prezesem? Własny, piękny gabinet. A może władza nad 12 tysiącami ludzi?

Ani gabinet, ani liczba osób podlegających mi pośrednio czy bezpośrednio, ani tytuł - jestem prezesem spółki, która liczy sobie około 200 pracowników, z rocznym obrotem około 100 milionów złotych. Ale faktem jest, że te 200 osób i te 100 milionów złotych służy do pośredniego władania strukturą, która sobie liczy 12 tysięcy pracowników i ma obrotu... dokładnie 100 razy więcej, czyli 10 miliardów złotych.

Nie przyswajam już takich kwot.

Ale to pozwala zrozumieć, jakim organizmem jest Energa. I to, że nie rządzą nią pojedyncze osoby. Musi być zespół. Dla mnie równie ważne jest to, że funkcjonuję w ramach zarządu dwuosobowego. Z prezesem Romanem Szyszko stanowimy tandem. Nawet dostaliśmy od załogi miniaturowy rower tandem (pokazuje).
Ale uciekliśmy od tego, co jest dobrą stroną bycia prezesem. Nie wiem, dlaczego prezesi tak od tego pytania uciekają.
Bo ono nie jest łatwe. To prawda, że z jednej strony prowadzi się wygodne życie - jest własny gabinet, jeśli chcę się napić kawy, nie szukam ekspresu, tylko zamawiam u jednej z pań. Ale w tym nie ma nic istotnego. Dobrą stroną bycia prezesem może być raczej to, że się ma pośredni wpływ na jakieś inwestycje. Jesteśmy, na przykład, mocno zdeterminowani, żeby zbudować dużą elektrownię węglową w Ostrołęce. Wiemy, że to będzie miało niezwykle duży wpływ na życie wielu mieszkających tam ludzi. Jeżeli z kolei zbudujemy tamę na Wiśle, a wierzę w to głęboko, że zbudujemy, to wówczas się okaże, że zmienimy na lepsze życie bardzo wielu mieszkańców Kujaw, dzisiaj zagrożonych powodziami.

To jest ta dobra strona bycia prezesem - to, co zostanie po człowieku?

Tak, chciałbym się pochwalić za ileś tam lat przed wnukami: - zobaczcie, wasz dziadek dołożył się do tej inwestycji.

Sukces jest zaborczy i ma złe strony. Dla Pana ta ciemniejsza strona to jaka?

Świadomość, że być może przekracza się tę niewidzialną granicę dzielącą osobę prywatną od osoby publicznej. Ta świadomość to dla mnie spore obciążenie. Nie jestem osobą publiczną, ale czuję, że zbliżam się do takiej granicy. Ten wywiad też mnie nie oddala od tego świata.

W notce biograficznej przeczytałam, że Pana hobby to narty, ogród. I to ogród mnie zainteresował.

Już przyciąłem wszystkie drzewa i krzaczki.

Ogród jest duży i własny?

Nieduży, ale własny i można w nim znaleźć zajęcie przez cały rok.

I co w tym ogrodzie jest poza krzewami?

Dużo pracy (śmiech). Przeszliśmy już rodzinnie od wariantu samoobsługowego w ogrodzie, gdzie wszystko samo rosło, do wariantu pracochłonnego, kiedy każdą cebulkę trzeba wsadzić i o nią zadbać.

Mówi Pan rodzinie - ogród jest tylko mój?

Nie, ja jestem tylko wykonawcą myśli, sugestii i poleceń żony.

Na nartach podobno jeździ Pan świetnie.

Z roku na rok gorzej, bo autoświadomość się zwiększa. Nie mam już czterdziestu lat, mam więcej. Nie mogę więc udawać, że moje umiejętności rosną. Ale przyjemność z jazdy jest ta sama.

Czy jest jeszcze coś ciekawego w Pana życiu pozaenergetycznym? Ogród, narty, to można wyczytać.

Żona, córki...

To też jest w oficjalnej nocie biograficznej.

I na tym się kończy. Nie skaczę na bungee ani ze spadochronem, nie jestem płetwonurkiem i nie jeżdżę szybkimi motocyklami. Są prezesi, którzy uprawiają takie sporty ekstremalne, ja nie.

Pana sposób na odreagowanie silnych emocji i stresu...

Machanie motyką w ogrodzie i sekator. Z tym, że sekator jest najlepszy, moim zdaniem. Zdarzało się, że po powrocie z pracy, po dwóch godzinach zostawała tylko połowa żywopłotu.

Jest Pan szefem twardym czy miękkim?

Tak pośrodku. Spodziewałem się tego pytania i przygotowałem się na nie. Rozdzieliliśmy z prezesem Szyszko obszary działalności Energi pośród menedżerów. To liczne grono, kilkadziesiąt osób. Ale jestem przekonany, że nie rozdzieliliśmy wszystkich obszarów. Jeżeli ktoś się czuje dobry i mocny, to sobie zagospodaruje więcej. Wybierze z tego, co nie zostało jeszcze rozdzielone. Ten sposób wciąga całą grupę do zarządzania. Ale jesteśmy twardzi wtedy, kiedy dochodzi do konfliktów, kiedy słyszymy moja chata z kraja, kiedy pracownika nie obchodzi to, co robią inni i nie jest dla niego istotny interes grupy. Trzymamy się takiej zasady, żeby w firmie działać na rzecz grupy. I w tym przypadku jesteśmy twardzi.

Lubię pytać o marzenia, których się nie udało jeszcze zrealizować...

Na to pytanie się nie przygotowałem (śmiech).

Tu odpowiedź zależy od stopnia otwartości człowieka.

No to ja myślę, że mógłbym sobie pomarzyć o osiągnięciu takiego stanu psychicznego, żeby być aż tak bardzo otwartym, aby mówić o marzeniach. Ale jeszcze nie dzisiaj. Mogę panią jednak zapewnić, że po tej drugiej, niejasnej stronie, zbyt wiele nie ma. Zadowala mnie bowiem cieszenie się chwilą. Naprawdę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Menedżer Roku 2010: Mirosław Bieliński: Łatwe decyzje już były - Pomorskie Nasze Miasto

Wróć na pomorskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto